Chiny – Państwo Środka – jedno z najszybciej rozwijających się państw świata. Ponad 1 mld 300 mln mieszkańców. Połowa żyje w nędzy.
Wybierałem się do Chin od maja. Niestety, pyły wulkaniczne znad Islandii zmusiły mnie do zmiany planów. Datę wylotu zmieniałem trzy razy. W końcu udało mi się wylecieć – do Hongkongu. Z uwagi na formalności związane z wyrobieniem chińskiej wizy w Polsce (a przynajmniej w Poznaniu), której załatwianie trwa tydzień i kosztuje około 700 zł, postanowiłem wizę uzyskać w Hongkongu. Jako polski obywatel wjechałem tam bez dodatkowych zezwoleń. Na stronie internetowej ambasady chińskiej (www.chinavisa.com.hk) znalazłem informację, że za dopłatą można uzyskać chińską wizę w jeden dzień.
Na lotnisku Heathrow w Londynie włączyłem laptopa i poprzez strony explorer.co.uk znalazłem niedrogi (Ł30) hotel Evergreen, w pobliżu głównej ulicy w Hongkongu – Nathan Rd. Jedynym kryterium, jakie brałem pod uwagę, był dostęp do darmowego łącza internetowego. Hotel, jak się okazało na miejscu, blisko metra, tani jak na lokalne ceny, czysty, z szybkim Internetem. Pokój mały, wystrój standardowy. Całość sprawiała dobre wrażenie.
Po locie trwającym blisko 12 godzin wysiadłem o 7 rano w Hongkongu. Słyszałem, że wizę można załatwić na lotnisku. Szybko odnalazłem dwa punkty oferujące usługi wizowe, w tym jeden w barwach narodowych Polski. Ludzie wyglądali jak z czasów PRL-u . Zapytałem o cenę – 1800 dolarów hongkońskich. „Drogo” – pomyślałem. Dwie uroczo uśmiechające się Azjatki już przywodziły mnie wzrokiem do drugiego punktu. Zanim zdążyłem odwzajemnić uśmiech, usłyszałem: How are you? Na pewno potrzebujesz wizy do Chin – powiedziała niewysoka brunetka łamaną angielszczyzną z przyjemnym i, co ważne, zrozumiałym akcentem. Przytaknąłem. Załatwimy dla ciebie wszystko w jeden dzień. Zostawiasz paszport, jedno zdjęcie, zapłacisz 900 HD i za sześć godzin odbierzesz paszport z aktualną wizą. Nie chciałem kolejnych sześciu godzin spędzać na lotnisku. Miałem zarezerwowany hotel w Hongkongu i bilet lotniczy na następny dzień z Shenzhen w Chinach (1,5 godziny jazdy autobusem z Hongkongu) do Xiamen (dokąd leciałem z ramienia firmy Remplus Stone).
Postanowiłem pojechać do chińskiej ambasady i sprawdzić, jak działa system.
Uwielbiam podróżować, poznawać nowe kraje, znajdować się w nowych sytuacjach, odkrywać nowe kultury, a przede wszystkim spotykać nowe osoby, dzięki którym poznaję prawdziwe realia życia danej społeczności. Nie zastanawiam się, gdzie jest granica między czerpaniem przyjemności z podróżowania, a możliwościami biznesowymi jakie one dają.
Pijąc wyśmienitą kawę w jednej z lotniskowych kawiarenek odnalazłem adres ambasady. Dogodne połączenie z lotniska. Za chwilę jechałem już autobusem A12 w kierunku centrum. Wysiadłem na przystanku Emigration Tower, a po pięciu minutach poszukiwań odnalazłem budynek, w którym mieści się ambasada. Powitała mnie spora kolejka w sekcji wizowej. Wypełniłem formularz, wziąłem numerek i czekałem prawie półtorej godziny. Po złożeniu aplikacji udałem się do hotelu. Ostatnio spałem niewiele – zmiana stref czasowych, życie w pełnym biegu, rozregulowały mój organizm.
Włączyłem laptopa. Latika, pracownica jednej z fabryk, które miałem odwiedzić w Chinach, prosiła przez Skype’a o kontakt. „Jak się czujesz? Którego dnia odwiedzisz naszą fabrykę? Odebrać cię z lotniska? Może zarezerwować ci hotel? Co jeszcze możemy dla ciebie zrobić?” – pisała. W ciągu kwadransa cały przebieg wizyty w zakładzie, który reprezentowała, został ustalony, hotel zarezerwowany. Wydawało się, że jej angielski jest bardzo dobry.
Po kolejnej godzinie na Skype , zakupie karty SIM z chińskim numerem, kontaktem z dwoma pozostałymi fabrykami, program mojej wizyty w Xiamen został dopięty.
Następnego dnia zapłaciłem 250 dolarów hongkońskich i odebrałem paszport z chińską wizą dwukrotnego przekroczenia granicy, ważną 6 miesięcy.
Marcin Remplewicz