Mecenat to brzmi dumnie. Już na sam dźwięk tego słowa zupełnie nieoczekiwanie wyrastają nam skrzydełka. Co za radość, że ktoś chce, że dba, że się nad kulturą i twórcami pochyla. Bywa jednak, że te skrzydełka już po chwili się zwijają. Tak stało się i w moim przypadku, gdy przyjrzałam się projektowi: „Mecenat Małopolski 2011”, w którym jednym z ośmiu priorytetów jest „Kultura przez pokolenia”.
Oto, co można przeczytać na stronie internetowej Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego: „Samorząd Województwa Małopolskiego chce umożliwić uczestnictwo w kulturze osobom starszym przez wpisanie do oferty kulturalnej regionu zadań i projektów skierowanych do osób należących do pokolenia 50+”. Ponieważ od jakiegoś czasu statystycznie tej właśnie grupie społecznej jestem przypisana, moje zaciekawienie i apetyt na uczestnictwo w kulturze natychmiast wzrosły. „Zarząd Województwa Małopolskiego przeznaczył 1 700 000 zł na wsparcie finansowe zadań w ramach konkursu” – czytam dalej i zaczynam myśleć, że jednak niebo o numerze siedem istnieje. Dalsza analiza informacji przyniosła już mniej optymistyczną wizję. Uczestnictwo jest tu bowiem rozumiane jako „warsztaty, wystawy, oraz inne zadania wykorzystujące potencjał grupy 50+ w tworzeniu życia kulturalnego” i jest to „wyzwanie Małopolski w kontekście starzenia się społeczeństwa”.
Łatwo wyobraziłam sobie praktyczne rozwinięcie idei projektu „Mecenat Małopolski 2011” w ramach priorytetu „Kultura przez pokolenia”. Sięgające po pieniądze organizacje pozarządowe i podmioty prowadzące działalność pożytku publicznego w sferze kultury – bo do nich skierowana ta oferta, będą się dwoić i troić, aby ich projekt został zaakceptowany. Z pewnością będzie to oferowanie znanych szeroko pomysłów, czyli „festiwali, konkursów, przeglądów, plenerów, wykładów, odczytów, wydawanie niskonakładowych, niekomercyjnych publikacji” (o czym pisze się przy okazji tego samego projektu w sąsiednim województwie, na internetowej stronie Wrota Podkarpackie).
Co z tego wyniknie dla konkretnych odbiorców, czyli pokolenia 50+? Chciałabym się mylić, ale doświadczenie życiowe mówi mi, że praktyka zbudowana na szumnych hasłach jest zwykle skromna i smutna. A w tego typu obszarach działalności sprowadza się do spotkań z pisarzem w lokalnym klubie emeryta, w którym uczestniczy bibliotekarz i kilka polonistek, albo zajęć obejmujących szydełkowanie, robienie kwiatów z bibuły, a w najlepszym razie artystycznych instalacji z nieużytecznych przedmiotów. I byłaby to nawet dobra oferta, tyle że raczej dla całkiem jeszcze żwawych 70+. Od kilku lat obserwuję potrzeby osób z grupy 50+, z różnych względów już niepracujących. Te „różne względy” są m.in. takie, że ustąpili miejsca pracy młodym, potencjalnym bezrobotnym. Są pełni energii i świat stoi przed nimi otworem, a raczej stałby, gdyby nie bariera finansowa. Te proste prawdy znane są socjologom, lecz w debacie publicznej poruszane są nieczęsto, jakby wstydliwie, a jeśli już, to ze wskazaniem na nieudolność tych osób i nieumiejętność odnalezienia się w nowej sytuacji ustrojowej. Czy aktywizacja kulturalna tej grupy ludzi nie powinna polegać na tym, by im samym dać dojść do głosu? Czy konkurs ofert jest najlepszym rozwiązaniem? Ileż sił i środków (że pozwolę sobie zaczerpnąć z terminologii wojskowej) zostanie w to wszystko zaangażowanych? Przecież, jak kraj długi i szeroki, kluby seniora działają i nie brakuje im pomysłów na zagospodarowanie czasu, tylko pieniędzy.
Projekty mają piękne nazwy i bywają też pożyteczne. Ot, choćby: Latająca Akademia Seniora, Akademia Rozwoju Seniora, Akademia Kulturalna i Śpiewoterapia. Dostęp do wiedzy i spotkania z grupą liczą się tu na równi. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, przeważają w tym wszystkim wykłady, pogadanki, porady, tylko czasem zajęcia ruchowe (gimnastyka, pływanie, tańce). Program rozpisany jest według zadań i realizowany przez różne instytucje, w wielu odległych od siebie miejscach.
A może wystarczyłoby potraktować „staruszków” jak dzieci i po prostu dać im zabawki. Może już nie chcą zdobywać wiedzy, siedząc niczym w szkolnych ławeczkach, tylko aktywnie: poprzez wycieczki, wizyty w muzeach, galeriach. Zwiedzanie mogłoby być krótkie, bo starsi, jak dzieci, zbyt długo w skupieniu nie wytrwają, a potem kawa w jakimś przyjemnym lokalu. Podobałby się też nocleg w eleganckim hotelu, poprzedzony wieczorem przy muzyce. W wersji mniej luksusowej wystarczy wspólny obiad, a tym samym kultywacja tradycji biesiadowania i powrót autokarem, by w trakcie jazdy pielęgnować tradycję wspólnego śpiewania. Tylko czy wypada patronować i objąć mecenatem takie działania?
Sponsoring, mniej szlachetny kuzyn mecenatu, nie ma takich wątpliwości i – jak obserwuje się w praktyce – szybko zauważył grupę do „zagospodarowania”. 50+ pragną gdzieś pojechać, gdziekolwiek, byle wyrwać się z zastoju. Jadą więc na „wycieczkę” organizowaną przez firmy rozprowadzające wełnianą pościel albo zestaw garnków i uczestniczą w pokazach, przytakując konsultantowi. Korzyść z takiego uczestnictwa żadna, bo choć miło dostać imienne zaproszenie, to gratisowe radio z budzikiem psuje się po miesiącu. A statystyki i tak wykażą smutną prawdę, że 50+ w teatrze bywają raz na 4 lata, a na wystawach jeszcze rzadziej.
Bardzo chciałabym wierzyć, że „Mecenat Małopolski 2011” i analogiczne mecenaty w innych województwach skoncentrują się na projektach przystających do oczekiwań grupy 50+ i być może poprawią statystyki uczestnictwa w kulturze przez duże K. Jednak w tej mojej wierze mało jest optymizmu, to raczej „babcia nadzieja w papilotach”, o której pięknie, lecz jakże nostalgicznie śpiewa Andrzej Poniedzielski
Inka Walkowiak
Ilustr. Ewa Henry