Największy europejski producent ropy naftowej i gazu w swoich domach nie posiada ani jednej kuchenki gazowej i centralnego ogrzewania, ponieważ energia elektryczna pochodząca z elektrowni wodnych spełnia wszystkie wymagania przeciętnego Norwega, w ponad 50 procentach zaopatruje przemysł i stanowi 98,5 procent zużywanego prądu w kraju. Po ponad stu latach doświadczeń z hydroenergią Norwegowie zużywają najwięcej prądu na świecie w przeliczeniu na jednego mieszkańca i są szóstym producentem tego typu energii globalnie.
Trzęsienie ziemi w Japonii i zagrożenie atomowe z powodu awarii elektrowni nuklearnych jeszcze raz uświadomiło Norwegom jak mądrą wybrali drogę energetyczną, zwłaszcza że w sąsiedniej Szwecji po wojnie zbudowano aż cztery elektrownie atomowe i proponowano tę technologię też Norwegii, traktowanej przez Szwedów jak ubogi krewny.
Norwegowie wierzyli jednak w swoją koncepcję hydroenergii i konsekwentnie odmawiali atomu. Nawet dzisiaj inne źródła energii elektrycznej, jak elektrownie gazowe, nie wchodzą w rachubę, pomimo że na miejscu jest własny i tani surowiec. Dyskusja na ich temat trwa już 20 lat i jak na razie tylko trzy projekty obsługujące centra przeładunkowe produktów naftowych w Karsta, Mongstad i przy gigantycznym polu naftowym Snøhvit (Królewna Śnieżka) na Morzu Barentsa uzyskały koncesje – pod warunkiem, że dwutlenek węgla powstający przy produkcji energii będzie pompowany do pustych złóż po ropie, aby uniknąć zanieczyszczenia powietrza.
„My, Norwegowie, żyjemy z morza i wody, i to są nasze bogactwa naturalne. Najpierw były ryby, później hydroenergia, ropa i gaz, tak że kraj nieużytków okazał się, odwrotnie, bardzo bogatym. Wszystkie nasze bogactwa sprawiają, że jesteśmy krajem samowystarczalnym, a nadwyżki eksportujemy” – podkreślała w swoim czasie trzykrotna (w latach 1981–1996) premier Norwegii, Gro Harlem Brundtland.
Wielki lunapark
Lecąc samolotem nad Norwegią, co rusz widać oświetlone jak lunaparki miasteczka i drogi, a Oslo sprawia wrażenie, jakby odbywała się tutaj codziennie jakaś nocna uroczystość. W kraju pogrążonym przez pół roku w ciemnościach zawsze jest jasno i oświetlone są nawet setki kilometrów biegowych tras narciarskich. Jeszcze niedawno oświetlenie nie było wyłączane w ciągu dnia, aby oszczędzać żarówki przepalające się przy częstych zmianach napięcia. Prąd, dla Norwegów „tani od zawsze”, stał czymś się czymś codziennym, lecz teraz (od 2003 r.), zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej, płacą oni rachunki za prąd według cen rynkowych. I tak jest taniej, niż gdyby prowadzić rury gazowe, i bezpieczniej, ze względu na zdarzające się wybuchy w mieszkaniach i śmierć z powodu zatrucia gazem. W dodatku cena rynkowa elektryczności w przeliczeniu na zarobki wydaje się niska, gdyż średnia krajowa pensja w Norwegii wynosi 30 tysięcy koron miesięcznie brutto (15 tys. złotych). Dlatego też budynki i domy mieszkalne od lat są budowane tak, aby można je ogrzewać elektrycznością. Jest to technologia tańsza od konwencjonalnej i nie wymaga prowadzenia ani konserwacji rur gazowych i centralnego ogrzewania. Prąd dla przemysłu objęty jest natomiast specjalną stawką i należy do jednych z najtańszych na świecie.
Sto lat know-how
Pierwsza elektrownia wodna w Oslo, działająca do dzisiaj Hammeren, korzystająca z systemu wodnego Maridalen i spadku wody wynoszącego 105 metrów, ze swoją mocą 5 MW była jak na ówczesne czasy tak wydajna, że w 1900 roku władze miasta zapewniły mieszkańców, iż energii elektrycznej „starczy na zawsze”. Obecnie jej produkcja pokrywa zapotrzebowanie zaledwie 800 domków jednorodzinnych.
Dzisiaj w Norwegii działa 856 elektrowni wodnych o łącznej mocy 27 418 MW i rocznej produkcji 120–140 TWh (terawatogodzin)*, co daje krajowi szóste miejsce na świecie za Kanadą (333 TWh), Chinami (277 TWh), Brazylią (268 TWh), USA (223 TWh) i Rosją (176 TWh), lecz wśród tych państw Norwegia ze swoimi 4,8 milionami mieszkańców jest najmniejsza.
W Norwegii działa ministerstwo hydroelektrycznych systemów wodnych i energii, zajmujące się ponad czterema tysiącami systemów wodnych, nadających się do produkcji hydroenergetycznej. Dzisiaj już tylko 25–30 proc. z nich wykorzystywane jest komercyjnie. Norwegia po latach dysponuje już tak zaawansowaną technologią i know-how, że eksportuje kompletne elektrownie wodne. Ostatnim takim projektem jest kompleks zapewniający zaopatrzenie w elektryczność dla… Stambułu.
Większość terenu Norwegii to góry. Średnia wysokość wielkich płaskowyżów, stanowiących 40 proc. powierzchni kraju, wynosi 600–1200 metrów nad poziomem morza. Polodowcowe jeziora i sztuczne zbiorniki wodne tworzą ponad 4 tysiące systemów wodnych , a „paliwo” jest uzupełniane bez przerwy.
Budowa górskiej elektrowni wymaga zbudowania sztucznego spadku wody, która spływa wydrążonym w skale tunelem, często o długości ponad 300 metrów. Dopiero siła spadku wody przy pomocy turbin i generatorów wykorzystywana jest do produkcji prądu. Ta bardzo kosztowna technologia zwraca się dopiero po latach, lecz okazuje się niezwykle cenna przy takim wzroście zapotrzebowania na elektryczność, jak dzisiaj.
Kraj nieużytków
W 1905 roku Norwegia zerwała unię ze Szwecją i stała się niepodległym państwem. Gotowe do interwencji wojsko szwedzkie stało już na granicy, lecz w ostatniej chwili król Szwecji Oskar II stwierdził, że nie ma po co wchodzić do tak biednego kraju, pełnego gór, nieużytków i lodowców. Podobnie stwierdził chyba ZSRR, kiedy w 1945 roku Armia Czerwona po raz pierwszy wycofała się z wyzwolonego przez nią kraju.
Norwegowie, przez lata nazywani przez Szwedów „kartoflanymi wieśniakami”, okazali się jednak nie tyle szczęściarzami, odkrywając w 1969 roku złoża ropy naftowej, co mędrcami z punktu widzenia dzisiejszej cywilizacji. Zanim jeszcze na agendzie pojawiła się ropa, Norwegowie „odkryli” największe swoje bogactwo: wodę, lodowce, górskie strumienie i jeziora, i wraz z rozwojem technologii zbudowali imperium energetyczne oparte na energii odnawialnej. Z kolei odkrycie ropy dało Norwegii status solidnego dłużnika i otworzyło linie kredytowe, dzięki którym w latach 1970–1985 nastąpił największy rozwój hydroenergetyki.
Dzisiaj 98,5 proc. energii elektrycznej zużywanej w Norwegii pochodzi z wody, a przeciętny Norweg zużywa najwięcej elektryczności na świecie w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Dlatego też – jak podkreślają Norwegowie – śnieg w Norwegii jest zawsze biały.
W podziale zużycia surowców energetycznych w skali całego kraju elektryczność stanowi 50 proc., a gaz zaledwie 3 proc. W dalszej kolejności 35 proc. to paliwa naftowe. Źródłem największego zanieczyszczenia powietrza są ciężarówki, będące podstawowym środkiem transportowym, i tysiące statków kursujących wzdłuż liczącej 2700 kilometrów linii brzegowej. Posiadając tak długie wybrzeże Norwegia systematycznie rozbudowuje też swoje pola wiatraków elektrycznych, lecz przewidziany plan to zaledwie 7 proc. całej produkcji elektryczności. Drugie tyle mają stanowić urządzenia produkujące energię z fal morskich burzliwego Morza Północnego.
Deszcz to ważna informacja
Razem z prognozą pogody dla Norwegii podaje się informację o deszczach oraz o stanie wód w zbiornikach, z których czerpana jest woda do elektrowni, ponieważ to od nich zależy cena prądu dla odbiorcy indywidualnego. Podczas kiedy na mieszkańca Oslo spada około 700 milimetrów deszczu rocznie, to w Bergen, gdzie pada przez 240 dni w roku, jest już trzy metry wody, a na terenach górskich aż sześć metrów. Zbiorniki uzupełniane z naturalnego dopływu strumieni górskich, wody z lodowców i opadów, są wielką rezerwą energetyczną. Ich stan jest tak utrzymywany, aby zawsze dostarczał energię w ilości do 2/3 rocznej produkcji kraju. W miesiącach letnich, kiedy bywa upalnie, czasami występują restrykcje dotyczące podlewania ogródków i mycia samochodów. W norweskim klimacie system produkcji hydroelektrycznej jest swoistym odnawialnym perpetuum mobile. Lodowce roztapiające się pod spodem i tworzące strumienie ponownie zamarzają na swojej powierzchni, a woda parująca do atmosfery wraca w formie deszczu i uzupełnia „paliwowe” zbiorniki.
Troska o środowisko
Norwegia mogłaby produkować jeszcze więcej energii elektrycznej, lecz instalacje hydroenergetyczne od lat wzbudzają protesty obrońców przyrody, ponieważ wiele z najważniejszych strumieni i rzek jest rezerwuarami dzikiego łososia. Z tego też powodu w 1979 roku doszło do pierwszych po wojnie dramatycznych protestów w Alta, norweskiej części Laponii. Mieszkańcy nie chcieli zgodzić się na budowę tamy dla dużej elektrowni wodnej mającej dostarczać prąd północnej Norwegii. Lider aktywistów, Lapończyk Nillas Somby, podłożył bombę, która detonując urwała mu ramię. Ścigany przez policję uciekł do Kanady, gdzie został adoptowany przez Indian. Był to pierwszy przypadek Norwega, który poprosił o azyl polityczny z powodu prześladowań we własnym kraju.
—————
*Jest to ogromna moc; wystarczy policzyć, że jedna kilowatogodzina wystarcza na pracę urządzenia o mocy 1000 watów przez godzinę, a terawatogodzina to z kolei miliard kilowatogodzin.
Zbigniew Kuczyński
Autor jest dziennikarzem norweskiego dziennika Verdens Gang