ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Firma to ludzie

Krzysztof Olszewski – założyciel, a obecnie Przewodniczący Rady Nadzorczej Solaris Bus & Coach S.A. Firma jest jednym z największych i najnowocześniejszych producentów autobusów w Europie. W ubiegłym roku z fabryki autobusów i trolejbusów podpoznańskiego producenta wyjechało do klientów łącznie 1205 pojazdów. W porównaniu z 2010 r. to wzrost sprzedaży o 85 pojazdów (7,5%). W 2011 r. spółka sprzedała także pierwsze pojazdy szynowe.
Krzysztof Olszewski z wykształcenia jest inżynierem (studiował na Politechnice Warszawskiej). Po 1981 r. i przymusowej emigracji w Berlinie Zachodnim pracował w niemieckiej fabryce autobusów Neoplan, a po trzech latach awansował na jej dyrektora. Do Polski wrócił w 1994 r., Solaris założył pięć lat później. Jego żona, Solange Olszewska, pełni w spółce stanowisko prezesa; w firmie pracuje także dwójka dzieci państwa Olszewskich – Małgorzata i Jan.

 

Klaudiusz Madeja: Gdy wiosną 1996 roku Solaris rozpoczynał działalność, wielu ludzi pukało się w czoło, mówiąc jednocześnie, że w tych warunkach i przy tej konkurencji taka firma nie ma szans. A jednak udało się…

Krzysztof Olszewski: Po części mieli rację, ale tylko teoretycznie. Sytuacja była taka, że na rynku dominowali producenci ze stuletnią historią, znani i uznani. Sprzedaż nie rosła, a my weszliśmy między te wielkie firmy z „warsztatem” liczącym 36 osób i marzeniami o dynamicznym wzroście. Jednak nie zawsze trzeba zwiększać potencjał całego rynku, czasem po prostu, na początku, wystarczy trochę tego tortu odebrać innym. Tak zaczęliśmy naszą przygodę z autobusami, pokazując, że można…

Czy istnieje w takim razie sposób na dobry biznes? W przypadku Solarisa można chyba mówić o „modelowym przypadku”: mała fabryczka, 36 zatrudnionych, rozwój, ekspansja, sukces.

Zawsze, nawet na trudnym rynku, na rynku gdzie nie ma wzrostów − jak na autobusowym − jest szansa. Tylko trzeba się znać na tym, co się robi. Wymagany jest upór w dążeniu do celu. Te cele trzeba stale weryfikować i mieć wizję, co w danej chwili należy robić, a nie tylko, na przykład, naśladować innych, co często się zdarza. W dłuższej perspektywie naśladownictwo zamiast pójścia własną drogą nie ma szans na powodzenie.

Ale dlaczego akurat autobusy? To nie jest łatwy kawałek chleba. Rok 1996 to był taki czas, gdy możliwości inwestowania w Polsce były o wiele większe niż teraz, gdy już bardzo trudno jest o jakiś „rewelacyjny” pomysł, który mógłby zrewolucjonizować rynek.

Ja nie jestem inwestorem giełdowym. Inwestor giełdowy będzie szukał takiego interesu, który ma perspektywy wzrostu i będzie dawał najwyższe marże. A ja robiłem to, co potrafię. I to jest chyba jeden z kluczy do sukcesu. Rób to, co potrafisz. Nie próbuj robić tego, co robią inni, tylko dlatego, że to coś daje im bardzo duże zyski.

Solaris Urbino, fot. mat. prasowe

Czyli połączenie własnych umiejętności z zainteresowaniami, z pasją…

Przede wszystkim zamiłowanie. Ja jestem ze świata miłośników pojazdów. One zawsze mnie intrygowały. Może to też jest wyznacznikiem sukcesu – moja praca jest jednocześnie moim hobby. I to nie jest zbieg okoliczności. Ja tak kształtowałem swoje życie, żeby ten stan osiągnąć.

Stąd też zdecydowane odrzucanie propozycji sprzedaży Solarisa, które, jak pan sam mówi, często pan otrzymuje.

Polska w okresie industrialnym Europy w XIX i na początku XX wieku nie miała swojej państwowości i nie dane nam było w ramach Prus, Austro-Węgier i Rosji rozwijanie polskich fortun. Tamte kraje dążyły, na swoich rdzennych terenach, do rozwoju przemysłu. Przeszły rewolucję industrialną i kulturalną, zupełnie inaczej niż na ziemiach polskich. W związku z tym myślę, że teraz, po roku 1989, przyszedł czas na nas. Trzeba ten czas wykorzystać szybko i jak najskuteczniej, żebyśmy i my mieli legendy w naszej gospodarce, takie jak mają choćby Niemcy w postaci Boscha, czy Amerykanie w przypadku Forda.

Wróćmy więc do tej waszej krótkiej historii. Czy w czasie tych 16 lat działalności zauważył pan zmiany w postrzeganiu przedsiębiorców, w podejściu do nich ze strony władz, urzędów, ale także poza granicami Polski? Czy nasze wejście do Unii sporo zmieniło?

Zmiany trzeba postrzegać w dwóch płaszczyznach: po pierwsze w Polsce, po drugie w kwestii postrzegania Polaków z zagranicy. W naszym kraju był fatalny syndrom tak zwanego „prywaciarza”. To byli ci „krwiopijcy”, co to urzędy podatkowe oszukiwali i im się dolepiało domiary, były afery najróżniejsze… Nie widziało się tego, co jest dla każdej państwowości najważniejsze – przedsiębiorstwa. Przedsiębiorstwo to taki twór, który z niczego robi coś i daje wartość dodaną. Z tego żyją państwa, bo podatki trzeba przecież zapłacić. Ludzie mają pracę. To jest wartość dodana. Mieliśmy pewien czarny okres w historii, gdzie przedsiębiorca był klasyfikowany, zaraz po przestępcy, jako największy wróg. Coś strasznego. Wówczas zastanawiałem się, czy nie powinniśmy jednak zmienić miejsca produkcji, mieć z tym wreszcie spokój. Na szczęście teraz jest inaczej. Myślę, że tak pozostanie, bo to przecież jest normalne i rozsądne.

Jeśli chodzi o postrzeganie Polski i Polaków przez obcokrajowców, to za każdym razem jest to ogromna niespodzianka – kiedy cudzoziemcy przyjeżdżają do naszej fabryki i widzą, na jakim poziomie produkujemy, widzą że te zakłady niczym się nie różnią od pozostałych fabryk w Europie, ba, często są dużo lepsze i nowsze. My mamy tę niepowtarzalną szansę, że możemy kupować najnowsze technologie, najnowsze maszyny, tworzyć zupełnie nowe rzeczy. Nie jesteśmy niczym skrępowani – ani tradycją, ani starymi maszynami, ani metodami zarządzania stosowanymi niezmiennie od lat. Więc dla nich to jest często szok, i to nam ogromnie pomaga, bo tego się nie zapomina.

Do tego trzeba tylko dodać, że państwo dalej prą do przodu: trolejbus, czyli jakby powrót do przeszłości. Elektryczny autobus pokazany jesienią na targach w Kielcach. Co dalej? Jakie będą następne kroki?

Sądzę, że to nie jest wykres idący tylko w górę. Jeśli chodzi o napęd elektryczny, to raczej będzie sinusoida powoli zmierzająca ku górze, przynajmniej przez najbliższych kilka lat. To zależy od cen baterii, możliwe, że ludzie odkryją na nowo trolejbusy. Jedyną różnicą między nimi a autobusami elektrycznymi jest infrastruktura w postaci trakcji. Ale autobusy elektryczne też potrzebują infrastruktury. Gdy porównuję koszty, jestem pewien, że odkryjemy trolejbusy. Docelowo sądzę, że to autobus elektryczny jest przyszłością autobusowej komunikacji miejskiej. Wiele jednak zależy od chemików, którzy wymyślają baterie. Możemy tylko spekulować, przyszłość jest wielką niewiadomą…

Solaris Trollino, fot. mat. prasowe

Planów i pomysłów nie brakuje, ale życie nie jest usłane różami. Gdy na początku 2009 roku zapytałem pana o zapowiadany kryzys, pan odparł bez wahania: Kryzys to my mamy w firmie na co dzień, gdy robimy wszystko, by utrzymać to przedsiębiorstwo w dobrym stanie i dać całej załodze pracę. Nic się chyba nie zmieniło, a może nawet pogorszyło.

Zmienia się, co jest po części wymuszone przez Unię Europejską. Jest ona nam niezwykle potrzebna, ponieważ mamy do czynienia z o wiele większymi potęgami. Co byśmy sami mogli osiągnąć? Z Europą możemy o wiele więcej. Dzięki temu, że do Polski napływają tak ogromne pieniądze, kręci się cała gospodarka. Nie wolno o tym zapominać. Unia przyjmując nas do siebie, nie traktuje nas tak, jak kiedyś Związek Radziecki. To zupełnie coś innego, tu chodzi o wspólny obszar gospodarczy, który da nam ekonomiczną potęgę. I te pieniądze, które tutaj napływają, powodują rozwój wielu firm. Oczywiście mamy konkurencję, to jest jasne. Mamy przetargi, gdzie jest wielu konkurentów. Ale to jest właśnie motorem rozwoju dla całego państwa. Oby te pieniądze, które wpłacamy do budżetu w formie podatków, były później reinwestowane. Wówczas będzie dobrze. Lecz z tym reinwestowaniem jest ciężko… Wciąż mamy przerost administracji państwowej. Te pozostałości socjalizmu to jest jakiś koszmar. Widzimy to i nic z tym nie robimy, a przecież wystarczy wziąć przykład choćby najbliższych sąsiadów.

Skoro mówi Pan o Unii Europejskiej, to jak mamy się bronić przed konkurencją z Dalekiego Wschodu? Dodajmy, nie zawsze uczciwą, bo czasem wykorzystującą chociażby dzieci do pracy.

Mamy do czynienia z przeciwnikiem, który jest o wiele większy, o wiele bogatszy i mający ogromny, własny rynek. I ten rywal zachowuje się w ten sposób, że jeśli my tam chcemy wysłać do nich jakieś dobra, one są wszystkie, bez wyjątku, obłożone bardzo wysokim cłem wwozowym. W drugą stronę ta zasada już nie obowiązuje. To ma jedną nazwę – głupota. Dokładnie ta sama sytuacja zachodzi w przypadku możliwości korzystania ze zdobyczy chińskich uniwersytetów. Chińczycy mogą studiować wszędzie na świecie, my w Chinach nie. Głównie z powodu języka. Uczelnie europejskie mówią praktycznie jednym językiem – angielskim, w Chinach tylko ich język jest obowiązujący. My powinniśmy być mądrzy i stosować podobne zasady. Ale jednocześnie wykazywać tę mądrość, żeby wiedzieć, czego możemy się od Chińczyków nauczyć, aby dobrobyt, jaki obecnie mamy w Europie, został zachowany na przyszłe pokolenia.

Czy w takim razie widzi pan możliwość biznesowego lobby na poziomie krajowym i europejskim w celu zmiany tej dalekowschodniej polityki?

Lobby biznesowe z jednej strony, polityka z drugiej. Polityka globalna rządzi się trochę innymi prawami niż polityka gospodarcza. Jednak myślę, że w tym obszarze już się wiele dzieje. Mamy masę lobbystów działających na korzyść europejskiej gospodarki. Najlepiej jest to rozwinięte niewątpliwie w Niemczech, gdzie od lat lobby gospodarcze i lobby polityczne są ze sobą powiązane. To jest naturalne, nie ma w tym nic złego. W Szwecji jest bardzo podobnie, w Szwajcarii wręcz do przesady – przede wszystkim jest „szwajcarskie”, a później reszta świata. Jesteśmy w Europie i mały naród nie może wszystkim dyktować swoich praw. Musimy znaleźć wszędzie, gdzie się da, wspólne mianowniki dla ogólnego dobra.

Na koniec zostawiłem sobie aspekt, nazwijmy to, socjalny państwa działalności. Chcą państwo inwestować w kapitał ludzki. Już wkrótce, we wrześniu, ma być otwarty żłobek, później być może przedszkola i szkoły. Jakie są przyczyny założenia waszej Fundacji Zielony Jamnik i jej długofalowy cel?

Długofalowy cel jest bardzo prosty. Jest tak, co zresztą nas ogromnie cieszy: firma to ludzie, im lepsi ludzie, tym lepsza firma. Dlatego w interesie przedsiębiorstwa jest, aby stwarzać ludziom jak najlepsze warunki. Żłobek, przedszkole, szkoła średnia i szkoła wyższa dają te możliwości. Są firmy, które sporo w tym kierunku robią. Na przełomie XIX i XX wieku Siemens zrobił ogromnie dużo dla swoich pracowników – wybudował całe osiedla, przedszkola, szkoły średnie, do wyższych włącznie. Ja uważam, że to jest dobry przykład.

Czego życzyć wiosną 2012 roku Solarisowi, także jako firmie rodzinnej, czyli czego życzyć rodzinie Olszewskich? Obawiają się państwo czegoś?

Tak, mamy pewne obawy, jak chyba wszyscy w obecnej sytuacji gospodarczej i ekonomicznej. Ale nie możemy tego, co może się wydarzyć, przyjmować jako fatum, tylko znaleźć zawsze rozwiązanie. W związku z tym, czego można życzyć, to tylko zdrowia i wytrwałości.

Tego właśnie państwu życzę i dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Klaudiusz Madeja

 


Business&Beauty Magazyn