ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Inwestycje giełdowe w odnawialne źródła energii

Inwestycje w odnawialne źródła energii (OZE) to temat, z którym nasi krajowi przedsiębiorcy zetknęli się już dobrych kilka lat temu. Wiele wskazuje, że w najbliższym czasie czeka nas swoisty boom inwestycyjny w tej branży. Co ciekawe, zjawisko to będzie dotyczyć całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej, w którym pozycja Polski jest znacząca. Oczekiwane przyspieszenie inwestycji ma związek z realizacją dyrektyw Unii Europejskiej w sprawie 20 proc. udziału odnawialnych źródeł energii do roku 2020 (w ramach tzw. programu „3 razy 20 na 2020 rok”). Obliguje to również kraje członkowskie do przedstawienia, następnie realizacji wewnętrznych celów udziału OZE w produkcji energii. To pozwala wierzyć, że wreszcie pojawi się odpowiedni klimat do rozwoju małej i dużej energetyki wodnej, energetyki wiatrowej oraz biogazowni. Znając ambicje krajowych przedsiębiorców, nie ma żadnych wątpliwości, że są oni skłonni jeszcze bardziej zaangażować się w budowę nowych instalacji. Warto przypomnieć, że nowe inwestycje charakteryzują się brakiem emisji gazów cieplarnianych i zanieczyszczeń środowiska naturalnego. I choć „ekologiczna moda” ma wszelkie fundamentalne przesłanki (wsparcie natury i ograniczenie zanieczyszczeń), to jednak pozycja dotychczasowych paliw (m.in. węgiel kamienny, brunatny czy ropa naftowa) w globalnym rozrachunku wydaje się być niezagrożona w najbliższych dziesięcioleciach.

Wielcy i mali inwestorzy w branży OZE na giełdzie

Bardzo często można spotkać się z opiniami, że beneficjentami inwestycji w OZE mogą być wyłącznie osoby z kapitałem liczonym w milionach złotych. Jest w tym sporo prawdy, ponieważ potrzeby gotówkowe przy budowie nowych instalacji są spore. Jednak również mniej majętne osoby mogą pośrednio stać się współudziałowcami perspektywicznych przedsiębiorstw z tej branży. I choć sektor energii odnawialnej nie jest tak licznie reprezentowany na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW) i rynku New Connect, jak choćby branża budowlana czy banki, to i tu nie brakuje firm z jasno zdefiniowaną strategią działania. Ponadto analitycy giełdowi są pozytywnie nastawieni do segmentu OZE. Wielokrotnie dali temu wyraz w  raportach, które są publikowane na początku każdego roku, z zaleceniem inwestycji w papiery firm danej branży. Przychylność specjalistów może być z pewnością jakąś oceną atrakcyjności giełdowego segmentu energii odnawianej.

Niekwestionowanym liderem jest tu spółka Polish Energy Partners, która specjalizuje się w rozwoju  nowych instalacji i dostawach energii elektrycznej pozyskiwanej z biomasy i wiatru.

Firma ta w perspektywie kilku lat chce zarabiać ponad 100 mln zł rocznie (w minionym roku wypracowała 61,5 mln zł zysku netto). PEP to już jednak bardzo dojrzały biznes. Na giełdzie, zwłaszcza rynku New Connect, nie brakuje za to mniejszych, ale równie ambitnych firm, które dopiero czeka skokowy wzrost działalności. W tym gronie można wymienić chociażby Atlantis Energy (energetyka wiatrowa), Fon Ecology (energetyka wodna) czy MEW (energetyka wodna). Co ważne, cała trójka również zakończyła miniony rok zyskami. To dobrze rokuje na kolejne lata. Jak wiadomo, nic tak nie pomaga zwyżce notowań akcji, jak systematycznie poprawiające się wyniki finansowe firmy. Na marginesie, widać tu jak na dłoni, że rynek kapitałowy doskonale wspomaga rozwój branży odnawialnych źródeł energii.

Potrzebna większa innowacja

W 2010 roku produkcja zielonej energii elektrycznej wyniosła w Polsce blisko 10 TWh (terawatogodzin). Wzrosty są trwałe i systematyczne. Dość powiedzieć, że w latach 2005-2009 odnotowaliśmy zwyżkę z około 3,8 TWh do blisko 8,6 TWh. Sielankę psuje jednak fakt, że niespełna połowa wytworzonego prądu pochodzi z technologii współspalania węgla z drewnem. Choć to krok w dobrym kierunku, to jednak wszyscy życzylibyśmy sobie bardziej nowoczesnych rozwiązań. Górę jednak biorą kwestie finansowe, bowiem koszt nowoczesnej instalacji to wydatek co najmniej 4 mln euro na 1 MW.

Nie brakuje też głosów o potrzebie zmian części przepisów regulujących produkcję i handel zieloną energią. Przypomnijmy, że w Polsce produkcja energii ze źródeł odnawialnych wspierana jest przez system zielonych certyfikatów i opłaty zastępczej (jej wysokość ustala Urząd Regulacji Energetyki. Płaci ją sprzedawca prądu, jeśli nie jest w stanie udowodnić posiadanymi zielonymi certyfikatami, że w danym roku sprzedał odbiorcom końcowym taką ilość energii z OZE, jaka wynika z przepisów prawa).

System polega na tym, że producent odnawialnej energii ma prawo do uzyskania zbywalnego świadectwa pochodzenia energii (tzw. zielony certyfikat, przyznawany przez Prezesa URE, w którym zapisana jest ilość, czas i miejsce wytworzenia energii), za każdą jednostkę wyprodukowanej energii. Dzięki temu właściciel instalacji wypracowuje przychody ze sprzedaży energii i certyfikatów. To ma go dopingować do inwestycji w nowe moce. Ale czy tak się dzieje? Niestety, jak już wspomniałem, na rynku nie brakuje pasywnych inwestorów produkujących energię zieloną ze współspalania drewna i węgla w starych instalacjach. Nie ma więc wszechstronnej presji na powstawanie nowych instalacji. W latach 2008-2010 moce zainstalowane w energetyce odnawialnej w Polsce wzrosły z 1678 MW do 2395 MW, czyli o 717 MW. Ocenia się, że to umiarkowany wzrost, biorąc pod uwagę koszty wspierania zielonego prądu, które rosną niezależnie od jego faktycznej produkcji. Warto bowiem przypomnieć, że odbiorcy płacą nie tylko za wyprodukowane ilości energii zielonej, ale także za konieczność wypełnienia obowiązków, nałożonych na sprzedawców energii. W naszej konkretnej sytuacji deficytu (energii zielonej w Polsce jest mniej, niż wynosi poziom „zielonego” obowiązku) na odbiorców spływają również koszty nie wynikające z wytworzonej energii. Na koniec 2010 roku Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, do którego trafiają z Urzędu Regulacji Energetyki opłaty zastępcze, dysponował kwotą 1,5 mld zł. W powszechnej opinii fundusz ma problemy z wykorzystywaniem opłat na wspieranie odnawialnych źródeł energii. Z pewnym optymizmem można jednak odebrać ostatnie deklaracje władz funduszu o przeznaczeniu na ten cel w latach 2011-2016 ponad 800 mln zł. Moim zdaniem, ciekawych projektów, które zasługują na wsparcie, na pewno nie zabraknie.

Nadejdą ceny gwarantowane?

Eksperci branżowi nie wykluczają, że obecny system certyfikatów i opłat zastępczych może zostać zastąpiony systemem cen gwarantowanych – zapewnia on stałą zapłatę, przez konkretny okres, za każdą wytworzoną kilowatogodzinę wprowadzoną do sieci energetycznej. Jej wysokość zależy od wielkości systemu i typu instalacji.

Specjaliści podkreślają, że wprowadzono u nas rozwiązanie, w którym najwięcej zarabia ten producent energii odnawialnej, który produkuje ją najtaniej. Rozwiązania innowacyjne nie mają szansy przebić się na rynek.  System cen gwarantowanych, uważany za model efektywniejszy, jest stosowany w większości krajów Unii Europejskiej. Dzięki niemu producenci mają gwarancję, że przez kilkanaście lat będą dostawać stawkę wyższą od rynkowej. System różnicuje też wysokość wsparcia w zależności od stopnia rozwoju technologicznego konkretnej technologii OZE (te niedostatecznie rozwinięte są wspierane mocniej,  potem z roku na rok wsparcie ulega zmniejszeniu). Różnicę między ceną rynkową, a tą gwarantowaną, pokrywa państwo. W tym modelu energia nie jest bezpośrednio sprzedawana przez jej producentów na rynku energii elektrycznej.

Co to oznacza dla naszej branży? W jakim kierunku ostatecznie pójdziemy? Aktualne przepisy mają też swoich przeciwników. Eksperci przyznają, że polski system wsparcia energii odnawialnej należy do najdroższych w Europie. Tylko w ubiegłym roku zielone certyfikaty kosztowały nas 2,5 mld zł. Z dostępnych prognoz wynika, że wartość rynku zielonych certyfikatów wzrośnie z obecnych 2,2 mld zł do ponad 8 mld zł w 2019 roku. Same zwolnienia z akcyzy zielonej energii elektrycznej będą kosztowały budżet w tym roku ponad 260 mln zł, a w 2019 roku już blisko 600 mln zł. To może zmusić rząd do niepopularnych działań w celu znalezienia oszczędności. Trzeba też jednak powiedzieć, że obecnie wciąż brak wiążących ustaleń co do kierunku ewentualnych zmian. Rząd nie wydał w tej sprawie jednoznacznego stanowiska. Spekuluje się jednak, że w projektowanej właśnie ustawie o energii ze źródeł odnawialnych, ustawodawca upatruje szansy na zwiększenie udziału tej energii głównie poprzez wykorzystanie biomasy i energii elektrycznej z wiatru.

Realne wsparcie mają otrzymać też operatorzy kolektorów słonecznych. W 2020 roku Polska ma awansować z obecnego ósmego na piąte miejsce w UE pod względem liczby (powierzchni) zainstalowanych kolektorów słonecznych. Przed nami będą tylko największe i najbogatsze kraje jak: Niemcy, Włochy, Francja i Hiszpania. Zmiany wejdą prawdopodobnie w życie w 2013 roku. Martwić mogą jednak sygnały płynące z Ministerstwa Gospodarki, które nie ukrywa, że aby wykonać przyjęte zobowiązanie osiągnięcia 15 proc. udziału energii odnawialnej w jej finalnym zużyciu w 2020 roku, nie obejdzie się bez zwiększenia możliwości współspalania drewna.

Czekając na zmiany

Na rynku odnawialnych źródeł energii ciągle przybywa nowych dostawców. Operatorów energii wiatrowej oraz małych elektrowni wodnych o mocy do 1 MW można dziś liczyć już w setkach. Nieźle radzi też sobie rynek spalania biomasy. Wiele z tych inwestycji jest finansowanych dzięki środkom dostępnym w ramach funduszy europejskich. I choć ich rola będzie się sukcesywnie zmniejszać, to wkład w dotychczasowy rozwój branży był ogromny. Dlatego właśnie dziś zasadne jest jasne wskazanie propozycji zmian, które pozwolą nam na dalszy dynamiczny rozwój. Przedsiębiorcy i eksperci już kilkakrotnie przedstawiali swoje postulaty. Na ich liście życzeń niezmiennie widnieje wprowadzenie usprawnień w procedurach administracyjno-prawnych, szczególnie w zakresie planowania przestrzennego z uwzględnieniem lokalizowania jednostek OZE. Branża chciałaby też wprowadzenia gwarantowanego przyłączenia do sieci dla instalacji o małej mocy. Kluczowym życzeniem jest jednak opracowanie i uzgodnienie długoterminowej polityki dla systemów wsparcia. Chodzi o zmiany sięgające poza rok 2017, do kiedy oficjalnie funkcjonować będą zielone certyfikaty. Właśnie te ostatnie decydują o opłacalności tego biznesu.

Dzięki propozycjom zmian realny jest dalszy wzrost nowych inwestycji, który pomoże nam w drugiej dekadzie XXI wieku podwoić produkcję zielonej energii. Szacuje się, że nakłady w latach 2011-2020 mogą wynieść nawet 100 mld zł. Największym beneficjentem mają być farmy wiatrowe, rynek termicznej energetyki słonecznej (kolektory słoneczne płaskie i próżniowe) oraz biogazownie. Mniejsze kwoty będą prawdopodobnie przeznaczone na ciepłownie geotermalne, elektrownie wodne czy pompy ciepła.

W najbliższych latach przed polską branżą odnawialnych źródeł energii stoi ogromna szansa na dalszy skokowy wzrost. Zyska nie tylko środowisko naturalne. Doświadczenia innych europejskich krajów pokazują, że może to być szansa na intratny interes.

Mniej majętni inwestorzy mogą za to zainteresować się branżowymi spółkami notowanymi na giełdzie.  Należy też mieć nadzieję, że zapowiadane już szybkie i dobre zmiany w prawie będą fundamentem dalszego rozwoju OZE. Bardzo pozytywnie należy też ocenić wymianę doświadczeń z Hiszpanią (poprzez m.in. cykliczne fora i spotkania robocze), która jest bezapelacyjnie jednym z europejskich liderów branży odnawialnych źródeł energii. Ponad 99-procentowa absorpcja środków unijnych w Hiszpanii i fakt, że niektóre jej regiony osiągnęły fantastyczny wynik 69 proc. udziału energii odnawialnej w energii całkowitej, pozwala tylko cieszyć się z posiadania tak merytorycznego partnera. Obyśmy wszyscy za 10 lat mieli poczucie w pełni wykorzystanej szansy, jaką niesie branża odnawialnych źródeł energii.

 

Mariusz Patrowicz
Inwestor giełdowy, łowca okazji inwestycyjnych, zarządzający w 10 spółkach giełdowych, m. in. Atlantis, Fon, Elkop



Business&Beauty Magazyn