Izrael jest idealny na krótki odpoczynek, łatwy do podróżowania z plecakiem, ciekawy ze względu na różnorodność. Zaskoczył mnie swoją wielorakością: krajobrazową, wyznaniową, przyrodniczą i historyczną. Muzułmanie żyją wespół z wyznawcami judaizmu oraz z katolikami, a oprócz terenów zupełnie pustynnych, gdzie możemy udać się na trekking, mamy dostęp do dwóch mórz: Morza Czerwonego oraz Śródziemnego. Pozostałe dwa – Morze Martwe i Morze Galilejskie, to morza tylko z nazwy (geograficznie są to jeziora, popularne jako miejsca wypoczynku).
To tutaj wreszcie możemy odwiedzić zarazem wielkie miasta, jak i małe wioski.
Jako termin wyjazdu wybrałam przerwę świąteczną w okolicy Bożego Narodzenia. Niekoniecznie ze względów religijnych, aczkolwiek ten aspekt również powinien być brany pod uwagę w kraju z takim zapleczem religijnym. Chciałam dotrzeć do kilku miejsc, które intrygowały z różnych względów: historycznych, fotograficznych i krajobrazowych.
Na początku był bardzo piękny czas w świętych miastach, Jerozolimie i w Betlejem. Wybrałam się też nad Jezioro Tyberiadzkie (Morze Galilejskie) i dalej na zachód, by spędzić czas na zachodnim wybrzeżu. Dziewięć dni przeznaczone na wyjazd w zupełności wystarczyło.
Poruszanie się po kraju jest łatwe: na wybrzeżu mamy linię kolejową i w prosty sposób możemy dostać się z północy na południe. Pozostała część kraju jest również świetnie zorganizowana kolejowo, a transport autobusowy jest wygodny i regularny. Pamiętać należy o jednej, bardzo ważnej rzeczy: w szabat transport publiczny zamiera.
Po raz pierwszy różnorodność Izraela dostrzegłam w Jerozolimie. Nie da się przejść obojętnie wobec tego, co nas otacza w tym świętym mieście. To tutaj powstał konflikt, który rozciągnął się potem szerzej, na rejon arabski. To miejsce, na terenie którego kształtowała się historia, gdzie współistnieją judaizm, chrześcijaństwo i islam. W trakcie zwykłego spaceru po Jerozolimie mija się kościoły, meczety i synagogi. Granice zacierają się dość mocno i w ciągu kilku sekund możemy się znaleźć w odrębnej wyznaniowo dzielnicy.
To tu znajduje się Ściana Płaczu, czyli pozostałość świątyni, pod którą modlą się Żydzi; tuż obok znajduje się Świątynia na Skale, czyli święte miejsce muzułmańskie. To tutaj w końcu jest kościół pod wezwaniem Grobu Pańskiego.
Miasta nie da się podzielić na trzy części, ale dla bystrego oka podział ten jest zauważalny; wystarczy pospacerować wzdłuż i wszerz dzielnic, i obserwować. Jako pierwszy rzuca się w oczy taki podział: muzułmanie handlują, chrześcijanie się modlą. Spędzając czas w alejkach, da się zauważyć, że wyznawcy islamu prężnie przyczyniają się do wzrostu produktu krajowego, to oni królują na targach i na straganach. Sprzedają przysłowiowe „mydło i powidło”, albo oferują jedzenie, napoje. Natomiast wyznawcy judaizmu wyglądają, jakby wciąż śpieszyli się na modlitwę i w świątyni spędzali najwięcej czasu. Oni, w otoczeniu rodziny i odświętnie ubrani, biegli wręcz przez stragany w kierunku Ściany Płaczu.
Tym, co w wyjazdach lubię najbardziej, jest bycie blisko ludzi, ich życia, rozmowy. Odnoszę wtedy wrażenie, że kraj i jego mieszkańcy stają się dla nas bliscy. Przestajemy być wyłącznie obserwatorami, stajemy się uczestnikami tego życia, i chyba to jest najcenniejsze w podróżowaniu. W Jerozolimie, aby być blisko życia i zobaczyć chasydów śpieszących pod Ścianę Płaczu, czy usłyszeć głos muezzina, który wzywa do modlitwy, najlepiej spać w dzielnicy muzułmańskiej.
Została mi w pamięci jedna szczególna rozmowa, która dość dobitnie ukazała mi podział miasta, tak dla mnie zachwycający. Otóż, kiedy szukałam ujęcia do zdjęcia w jednej z alejek, weszłam na dziedziniec, który z daleka przykuł moją uwagę ogródkiem pełnym zielonych roślin. Usłyszałam wtedy od pana, który pojawił się za mną, że to szkoła muzułmańska. Po chwili mój rozmówca zaczął mnie przepytywać na temat tego, co widzę w Jerozolimie, z czym się spotykam i jak to odbieram. Bardzo interesowało go, co sądzę o takim nagromadzeniu wyznawców różnych religii w jednym miejscu. Z jego opowieści wysnułam jeden wniosek: być może dla mnie, przychodzącej z zewnątrz, miasto to wydaje się niesamowite ze względu na takie współistnienie, ale prawda niestety jest taka, że ci sąsiedzi niekoniecznie to lubią. Częściej widzą w sobie intruzów niż współtowarzyszy życia i podchodzą do siebie z dużym dystansem, a nie z sympatią. Wydawałoby się, że woleliby jednak zostać rozdzieleni, albo wysiedleni na swój, odrębny teren.
W Betlejem można doświadczyć namacalnie tego konfliktu, który tutaj wciąż się tli. Aby dostać się do tej małej wioski, trzeba pokonać parę wysokich murów i poddać się kilkakrotnie kontroli granicznej. Dotyczy to każdej osoby, także Palestyńczyków. Wielokrotnie stoją nawet godzinami w kolejkach, by dostać się do własnych domów.
Rejonami zupełnie odmiennymi religijnie i krajobrazowo są tereny Galilei. Na mojej drodze do Jeziora Tyberiadzkiego był Nazaret, położony pięknie na pięciu wzgórzach. Niedaleko znajduje się góra Tabor, a okoliczny krajobraz jest zjawiskowy ze względu na kolor zazielenionych wzgórz, i wart odwiedzenia.
Żeby dotrzeć nad Morze Galilejskie, udałam się do Tyberiady. To miejsce zdecydowanie nastawione na turystów lubiących wypoczywać na plaży. Rejony te bogate są w skały wulkaniczne, które były dość często wykorzystywane w budownictwie. W samym mieście nie ma zbyt wielu atrakcji. Najbardziej podobał mi się meczet Al-Amari na starym mieście. Dziś to bardziej relikt, niż czynne miejsce modlitwy. Niszczeje, i nic nie wskazuje na to, by kogokolwiek interesował los tej pięknej budowli. Poza tym w mieście sporo jest kościołów katolickich, w tym najsłynniejszy z nich – pod wezwaniem świętego Piotra, wzniesiony przez krzyżowców, o kształcie odwróconej łodzi. Na dziedzińcu stoi pomnik z herbami polskich miast, wybudowany ze składek polskich uchodźców z czasów II wojny światowej.
Na zachodzie poza stolicą i jej starą dzielnicą, Jaffą, odwiedziłam jeszcze dwa miejsca nad morzem. Akka, założona przez krzyżowców, jest przepiękną, cichą, nadmorską mieściną, w której podziwiać można podziemne tunele. Myślę, że to jedno z najbardziej niedocenianych miejsc w kraju. Niesłusznie, bo atmosfera i otoczenie murów pozwalają przenieść się do XIII wieku.
Drugim punktem must see na mojej trasie była Hajfa, największy port przeładunkowy i pasażerski Izraela. To tam można podziwiać słynną świątynię Bahaistów, bo Hajfa stała się centrum tego ruchu religijnego. Kopuła świątyni pokryta jest złotem, a ona sama położona w przepięknych ogrodach na wzgórzu, codziennie udostępnianych zwiedzającym.
Izrael przyciąga różnorodnością religijną, historyczną i krajobrazową. Przejechałam tylko połowę tego kraju, zobaczyłam pewnie jedną czwartą, ale by podziwiać takie widoki, naprawdę warto się tam wybrać. A i miłośnik fotografii nie będzie się tam nudził.
Ewa Dudzińska