Bruksela to miasto surrealizmu. Miejsce, gdzie mieszają się nie tylko dwa języki – francuski i niderlandzki – ale i różne kultury i światy.
Unijne biurowce i pracujący w nich eurokraci są jednym z wielu oblicz belgijskiej stolicy. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że to tylko drobny dodatek do znacznie bardziej barwnego wizerunku.
Belgia przede wszystkim chlubi się opinią kraju piwa ze swoimi 180 browarami i wysoko cenionymi mocnymi piwami trapistów warzonymi do dziś w 6 opactwach: flamandzkich Westmalle, Westvleteren i Achel oraz walońskich Chimay, Orval i Rochefort. Z okolic Brukseli pochodzi produkowana tylko tutaj kwaśna odmiana lambic, powstająca w wyniku spontanicznej fermentacji dzikich drożdży unoszących się w powietrzu. Zwykle doprawia się ją owocami, głównie wiśniami (do odmiany kriek) lub malinami (framboise). Mieszanka czystych lambików to gueuze, zwany „szampanem wśród piw”.
Podczas wizyty w Brukseli warto zajrzeć do niewielkiego rodzinnego browaru Cantillon – miedziane kotły mają po 100 lat, ale wciąż służą do wyrobu tego lokalnego trunku, a raz w roku, w listopadzie, można się przyjrzeć i pomóc przy gotowaniu brzeczki i jej filtrowaniu.
Drugim legendarnym miejscem jest Muzeum Piwa w dzielnicy Schaarbeek, gdzie zgromadzono mnóstwo informacji, setki butelek i kufli (każdy rodzaj ma swój własny!) obrazujących bogactwo rodzimej produkcji.
Mówiąc o Belgii, nie można też zapomnieć o czekoladkach – popularnych Leonidasach, czy tych z wyższej półki, jak obecny na Sablonie w Brukseli Wittamer czy Pierre Marcolini. Pierwsze pralinki wprowadził do sprzedaży Neuhaus w 1912 roku. Do dziś popularnym widokiem są sklepy pełne ręcznie robionych czekoladek o wymyślnych formach i smakach, nakładanych pojedynczo do pudełek zgodnie z wyborem i życzeniem klienta. Ich ceny przyprawiają czasem o zawrót głowy. Miłośnicy słodkości mogą wziąć udział w licznych kursach produkcji pralinek.
Określenie Brukseli jako światowej stolicy komiksu również nie jest niczym zaskakującym – w końcu Smerfy, Tintin i Lucky Luck mają tutaj swoje korzenie. Ciekawą formą zwiedzania miasta jest udanie się szlakiem murali zdobiących centrum, koniecznie z uwzględnieniem Muzeum Komiksu.
Czas zdaje się nie odgrywać dużej roli, swobodnie łącząc stulecia, kiedy w maju Grand Place zapełniają miłośnicy współczesnego jazzu podczas corocznego festiwalu, a w lipcu przewijają się statyści poprzebierani w średniowieczne stroje, odgrywający historyczny Ommegang. Sierpień zaś ściąga turystów kojarzących Brukselę z wielobarwnym dywanem kwiatowym, układanym z płatków begonii raz na dwa lata, zawsze z innym wzorem i motywem przewodnim.
Stojący nieopodal Siusiający Chłopczyk (Manneken Pis) grzecznie poddaje się wszelkim panującym w mieście trendom i modom i regularnie przebiera się w stroje nawiązujące do aktualnych wydarzeń. Później te kreacje można obejrzeć w Maison du Roi, muzeum koło ratusza. Ustawiona po drugiej stronie, znacznie mniej popularna Siusiająca Dziewczynka (Janneke Pis) kuca wciąż w tej samej pozie, rozbawiając turystów zahaczających o pobliski zespół barów Delirium, szczycący się największym wyborem piw w mieście. Jest też Siusiający Piesek, ukryty między wąskimi uliczkami przy Saint-Géry, dawnej wyspie nad rzeką Senne, dzięki której Bruksela zaistniała na mapie Europy.
Wielonarodowość mieszkańców miasta pozwala łączyć tradycje i zwyczaje. Z nadchodzącym końcem roku każdy znajdzie coś dla siebie. Jest i Halloween, i żydowska Chanuka, i szwedzki dzień Świętej Łucji. Pod koniec listopada statkiem parowym z Hiszpanii przypływa do Antwerpii oczekiwany przez wszystkich, ubrany w biskupią szatę, św. Mikołaj ze swoim pomocnikiem – Czarnym Piotrusiem. Dzieci w całej Walonii i Flandrii przygotowują listy wymarzonych prezentów i piątego grudnia zostawiają wieczorem przy kominku ciasteczka, mleko lub szklaneczkę czegoś mocniejszego (na przykład piwa) dla przynoszących upominki gości oraz marchewkę, cukier i wodę dla ich konia. Zostają za to zwykle sowicie wynagradzane.
Są też atrakcje dla dorosłych. Co roku na pięć tygodni centrum miasta zamienia się w jeden wielki rynek świąteczny. Pachnący grzanym winem i smażonymi pączkami. Miasto ustawia 250 straganów na odcinku 2 km, podnajmowanych następnie na punkty gastronomiczne. Zwykle nie brakuje również polskich stoisk z drewnianymi ozdobami choinkowymi czy zabawkami. Stałymi punktami są też karuzele, wielkie lodowisko, choinka i pokazy świetlne na Grand Place, głównym rynku miasta, przyciągającym rzesze zwiedzających. Jest to niezwykła feeria barw i dźwięków. Podobne rynki, choć na mniejszą skalę, odbywają się również w innych miastach w całej Belgii: Brugii, Gandawie, Liège i nie tylko.
Zaraz po Nowym Roku, kiedy rynki świąteczne odchodzą w zapomnienie, cały kraj ogarnia szaleństwo karnawałowe. Dwie z parad, w Binche i Aalst, wpisane zostały na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Są też liczne mniejsze imprezy – wszystkim towarzyszą uderzenia bębnów i monotonna, wciąż powtarzająca się muzyka, w rytm której setki bajecznie poprzebieranych uczestników wędrują z uśmiechem i wdziękiem, pozując do zdjęć.
Parady mocno wpisały się w belgijski krajobraz i można się z nimi spotkać przez cały rok. Ulice Brukseli co dwa lata we wrześniu opanowują postacie z komiksów w formie wielkich balonów, naprzemiennie z majowymi paradami Zinneke, prezentującymi właśnie różnorodność osób mających tutaj swój dom. Warto się samemu przekonać, jak daleko im do garniturów i poważnych wypowiedzi, jakie na co dzień znamy z prasy czy telewizji.
A samo miasto na pewno miło zaskoczy niejednego turystę.
Agnieszka Wieczór