W 1993 roku w USA powstała organizacja UFC (Ultimate Fighting Championship), którą po dziś dzień zarządzają dwaj przedsiębiorczy bracia Feritta. Jedenaście lat później w Polsce powstaje Federacja KSW (Konfrontacja Sztuk Walki), a jej ojcami są dwaj równie przedsiębiorczy mężczyźni – Maciej Kawulski i Martin Lewandowski. W tej chwili mamy rok 2013 i obie firmy – ta w USA i ta w Polsce – funkcjonują, mają się dobrze i nadają rytm temu, co dzieje się w amerykańskim i europejskim MMA (Mixed Martial Arts – Mieszane Sztuki Walki).
Turnieje w klatkach, turnieje w ringu
Pierwsze gale UFC i KSW wyglądały niemalże identycznie. Amerykanie swoje gale rozgrywali poprzez organizację kilkuosobowych turniejów. KSW również wybrało ten model zawodów i przez pierwsze dziesięć gal mogliśmy oglądać ośmioosobowy turniej rozgrywany systemem pucharowym, czyli przegrywasz – odpadasz.
Jedynymi różnicami w obu przedsięwzięciach były pieniądze i miejsce walki. Bracia Feritta uczestnikom zawodów płacili w dolarach, zaś Kawulski i Lewandowski w złotówkach. W USA zawodnicy konfrontowali i nadal konfrontują się w oktagonie, zaś w Polsce, wzorem legendarnej organizacji PRIDE, konfrontacje odbywają się w białym ringu. I czy coś aż tak wyróżnia którąś z organizacji? Nic – no, może za wyjątkiem faktu, że dolar jest dużo silniejszą walutą niż polski złoty.
Oglądalność
Idąc dalej tropem polskiej federacji mieszanych sztuk walki i tej zza oceanu, należy wspomnieć o telewizyjnej oglądalności. W Stanach Zjednoczonych od dawien dawna większość wydarzeń sportowych transmitowana jest w płatnym systemie Pay-Per-View i fani przyzwyczajeni są do zasady „płać i oglądaj”. W Polsce ten system dopiero jest wdrażany w życie – już ostatnie gale KSW można było oglądać tylko za pośrednictwem płatnych platform, takich jak np. kswtv.com. Co ważne, Lewandowski i Kawulski nie mają się czego wstydzić, bo płatne transmisje cieszą się sporym zainteresowaniem i fani coraz chętniej sięgają do portfeli, żeby móc obejrzeć ich produkt (który kosztuje tyle, co bilet do kina, a więc niewiele). Fakt, że UFC oglądają setki tysięcy, a czasami i miliony widzów, świadczy tylko o tym, jak rozpoznawalną marką jest biznes braci Feritta.
Jednak nie zapominajmy o najważniejszej kwestii: USA to nie Polska, a UFC na rynku jest o jedenaście lat dłużej niż KSW, a to bardzo ważne dwa czynniki. Lecz gdybyśmy chcieli porównać najlepsze wyniki oglądalności obu tych widowisk, to gala KSW12 i debiut w MMA byłego strongmena Mariusza Pudzianowskiego bije rekordy. Przed telewizorami zasiadło wówczas ponad 6,3 miliona telewidzów, czyli liczba dużo większa, niż np. oglądalność finału Ligi Światowej w siatkówce, a to już bardzo konkretny argument in plus dla federacji, która rozdaje karty w Europie.
Pełne hale to norma
Takim samym powodzeniem, co widowiska przed telewizorem, cieszą się również gale na żywo – fani wykupują wszystkie bilety. Amerykanie po ogłoszeniu terminu i miejsca kolejnego wydarzenia potrzebują kilkudziesięciu godzin, czasami kilku dni, żeby wysprzedać komplet biletów. Najbliższa gala KSW26 również pokazuje, że to zjawisko powoli, ale pojawia się w Polsce. Sześć dni i bilety na galę we Wrocławiu zostały wyprzedane, nie ma wolnego miejsca na trybunach, a przecież na dobrą sprawę nawet Federacja KSW nie rozpoczęła promocji tego wydarzenia.
Kilkadziesiąt tysięcy ludzi w halach to norma i na UFC, i na KSW. Amerykanie mają o tyle dobrze, że ich hale są duże i mogą pomieścić zdecydowanie więcej fanów MMA, aniżeli te w Polsce. Jednak gdy KSW organizuje widowisko w Trójmieście lub Łodzi, gdzie są największe hale, komplet jest zawsze. I gdyby były miejsca na więcej niż piętnaście tysięcy ludzi, to i tam byłoby pełno. Niestety, takich miejsc na razie nie ma, chociaż w budowie jest hala krakowska, która pomieścić ma dwadzieścia tysięcy ludzi – będzie ona drugim co do wielkości tego typu obiektem w Europie.
Rekordem pod względem frekwencji publiczności na turniejach MMA są wszystkie gale organizowane przez UFC w Brazylii. Jednak takie widowiska odbywają się na stadionie, a w tamtych rejonach prawdopodobieństwo opadów deszczu, który mógłby zakłócić zawody, jest tak samo małe, jak szanse reprezentacji Polski w piłce nożnej na zdobycie Pucharu Świata.
Owszem, w Polsce mamy nowoczesne stadiony, lecz pogoda jest dużo gorsza, a te z obiektów, które mają zamykany dach, mają wielki problem… z jego zamykaniem.
Cóż, realia w Polsce są takie, a nie inne. Nie ma co drążyć tematu, bo można by było napisać powieść o tym, jak minister X starał się naprawić infrastrukturę sportową w Polsce i zakończył na staraniach. Prawda jest taka, że w hali, gdzie pojawia się UFC i KSW, zawsze są pełne trybuny.
Od KSW do UFC i od UFC do KSW
Nie ma wątpliwości, że na galach UFC walczą najlepsi z najlepszych zawodników z całego świata. Federacja KSW również ma w swoich szeregach kilku mistrzów, których chcieliby mieć u siebie Amerykanie. Jest numer jeden w europejskich rankingach – Mamed Khalidov, jest Jan Błachowicz i Michał Materla. Co więcej, UFC ma w swoich szeregach kilku zawodników, którzy najpierw walczyli dla polskiej federacji – i niekoniecznie z powodzeniem – a teraz są znaczącymi postaciami w „układance” braci Feritta. I tak m.in. Francuz Francis Carmont, który najpierw wygrał turniej KSW6, a później przegrał z Karolem Bedorfem, jest w tej chwili jednym z czołowych zawodników wagi średniej w UFC. Jest również Alexander Gustafsson, który niedawno stoczył walkę o pas UFC w wadze półśredniej, a który przecież najpierw walczył na gali KSW Extra w Dąbrowie Górniczej przeciwko Krzysztofowi Kułakowi. Dla amerykańskiej organizacji w tej chwili walczą również tacy zawodnicy, którzy bez powodzenia próbowali swoich sił na galach KSW. Jest Igor Araujo, który w jednym z turniejów poległ Kułakowi i jest Kazuki Tokudome, który został znokautowany przez Macieja Górskiego. Oprócz wspomnianych zawodników najpierw na KSW, a później w UFC walczyli jeszcze Igor Pokrajac i Jordan Radev.
Gdy odwrócimy wszystko o sto osiemdziesiąt stopni, zobaczymy, że działa to w obie strony. Przecież Sean McCorkle, Jay Silva, Matt Lindland czy James Thompson to są zawodnicy, którzy niegdyś najpierw walczyli w UFC, a później widzieliśmy ich na galach KSW. Co to oznacza? To, że mimo innego położenia geograficznego, innej skali budżetów, obie organizacje rządzą światowym rynkiem tej dyscypliny. UFC rządzi na świecie i to nie podlega dyskusji, lecz pewny jest fakt, że KSW dominuje w Europie tak mocno, że żadna mieszcząca się na Starym Kontynencie organizacja nie jest jej w stanie zagrozić, a każda kolejna ekspansja UFC do europejskiego kraju działa tylko na jej korzyść – bo przecież, po pierwsze, zobaczymy na galach tych, którzy najpierw walczyli dla KSW, a po drugie – na pewno zobaczymy niejednego zawodnika, który w przyszłości zasili szeregi KSW.
Artykuł przygotowany przez KSW
Fot. Artur Przybysz