ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Nagroda im. Gfaja Pierwszego

…czyli dlaczego wojna polsko-polska nie skończy się

Otóż wojna polsko-polska nie skończy się nigdy przez ścieżkę za blokiem, na niewielkim (po)zakładowym osiedlu w pewnym niedużym mieście. Na tej właśnie ścieżce przebiega granica zdrowego rozsądku. Niektórzy (choć bardzo niegłośno) szepczą, że ścieżką przechodzi ludzkie pojęcie.

No więc trawnik jest nasz, bo za blokiem, w którym mieszkamy my. My jesteśmy my, a w drugim bloku oni. Oni wprawdzie twierdzą, że to my jesteśmy oni, a oni są my, ale przecież my wiemy lepiej. No i oni w drodze do garaży wydeptali przez nasz trawnik ścieżkę. Wykupiliśmy mieszkania i są już nasze, więc blok jest bardziej nasz, czyli trawnik siłą rzeczy też jest całkiem nasz. A oni mają interes do swoich garaży.

Trawnik można niby obejść starą wybetonowaną alejką, ale po co, jak przez jest krócej – i logiczniej. Ale czemu miałoby być logiczniej? Od zarania dziejów w Polsce ścieżki wytyczało się nie tam, którędy chodzili ludzie, tylko tam, gdzie było nielogiczniej, a potem z uporem maniaka zagradzano naturalne wydeptaki barierkami i słupkami wrażonymi w beton. Bo braku logiki najlepiej broni się betonem i barierą.

Konflikt narastał z tygodnia na tydzień – zebrania rady osiedla niemal kończyły się mordobiciem. Przejście przez ten trawnik już dawno przestało być przejściem na skróty albo zwykłym deptaniem trawy – stało się politycznym performansem, wyzwaniem stawionym wyszczerzonym barierkom balkonów, okazaniem wrogości, arogancji. Nawet jeśli było buntem przeciwko powszechnemu idiotyzmowi, to tym bardziej odczytywane było jako wrogość i arogancja.

Aż któregoś dnia oni (czy to z podszeptu szatana, czy też – broń Boże – z dobrej woli) wpadli na pomysł, żeby na trawniku ułożyć ścieżkę z bruku. Przysłano pracowników z administracji, żeby tę ścieżkę ułożyli. Pech chciał, że pogoda ładna, więc połowa naszego bloku miała otwarte balkony. Zwabił ich na zewnątrz nietypowy dla tego osiedla hałas prac budowlano-renowacyjnych.
–  A cóż to, dobrzy ludzie, robicie na naszym trawniku?
–  Ścieżkę budujemy.
–  A kto was przysłał?
–  Oni – odpowiedzieli budowniczy, wskazując na drugi blok.
Tego dobrzy obywatele naszego bloku zdzierżyć nie zdzierżyli. Natychmiast zadzwoniono do ADM z natychmiastowym żądaniem natychmiastowego odwołania budowniczych ścieżki.

Ułożony już kawałek ścieżki rozebrano.

Wgniecenie elegancko przekopano i zasadzono krzaczki wiecznie zielonego, by były wiecznie zielone na chwałę Obrońców Trawnika.

….tylko po to, by obok Bukszpanów Chwały w przeciągu tygodnia wydeptano drugą ścieżkę.

Naszej ścieżki bronią nasze gawrony na naszym jesionie. A z gawronami było tak: założyły gawrony gniazdo na jesionie. Wprawdzie terytorialnie jesion “należy” do naszego bloku, ale geograficznie bliżej ma do bloku tamtego. Stada gawronów doprowadzają do rozpaczy wszystkich każdego ranka równo o piątej. No więc oni zadzwonili do ADM, żeby przysłano kogoś do zlikwidowania gniazda, póki nie jest za późno. Natenczas naszych krew nagła zalała – zapowiedziano administracji, żeby ich ręka boska broniła burzyć gawronie gniazdo na naszym jesionie, przed naszym blokiem! Według rady naszego bloku gawrony prawnie należą do nas, więc im takiego wała od naszego ptactwa. Tym sposobem gawron osiedlowy stał się gatunkiem chronionym.
A potem przyszła Wielka Woda, zalała prawobrzeżną część miasta po dachy. Przerwała wały, rozmyła drogi, zniszczyła pola. A małe osiedle miało to szczęście, że było blisko wielkiego zakładu, którego rozpaczliwie broniono, i obroniono. Stało sobie kilka bloków suchutko, choć za wałami z obu stron szalała woda. Utopił się Wilków, utopiły się Zarzekowice, i Trześń, i Czechowice-Dziedzice. Ludzie zza wałów potracili wszystko. Nasza ścieżka ostała się sucha. Zatokę Meksykańską zalała ropa, kościół katolicki zalali pedofile, z wulkanu w Islandii wydobył się pył, z Wikileaks wyciekły cuda świata. Węgry zalał czerwony szlam. Naszej ścieżki nie tknął żaden wyciek.

Całkiem niedawno Polska podzieliła się na Prawdziwych Polaków i Polaków Podszywających Się Pod Prawdziwych Polaków czyli PP i PPSPPP.

Granica między PP a PPSPPP przebiegała pewnie gdzieś na osi jakiejś ścieżki. Ktoś wlazł na nie swój plac przed pałacem, ktoś komuś nadepnął na chodnik, na odcisk, na poczucie polskości. Na krzyż. Na świadomość, że Polak walczyć musi.

Polak musi o coś walczyć. Pamiętam, jak 30 lat temu siedzieliśmy z Tomkiem i Grześkiem pod spożywczym w letnie popołudnie – nikt wtedy nie chodził do sklepu o piątej po południu, bo kupować w nim nie było co, a sklepowa wieszała wywieszkę “Wyszłam” i szła do domu, bo sprzedawać nie było co. Siedzieliśmy więc tam sobie bezpańsko, paląc papierosy. Pech chciał, że pani Kacprzykowej zabrakło octu albo liści laurowych. Wlazła prosto na nas. A że w tamtych czasach cała wioska poczuwała się do wychowania dziecka, to należało się również pani Kacprzykowej opowiedzieć, co się robi pod sklepem o piątej w letnie popołudnie. Skiepowawszy w rękawach, opowiedzieliśmy się więc zgodnie na wdechu, że jutro rano mają coś rzucić i dlatego siedzimy, bo stoimy w kolejce.
– Macie listę?! –  zakrzyknęła Kacprzykowa.
– Mamy.
– Ile?
– Będzie ze dwadzieścia.
– To wpisujcie mnie, lecę po śpiwór.

Nie minął kwadrans, a pod sklepem stało pół osiedla. Ja, Grzesiek i Tomek (wszyscy mieliśmy po trzynaście lat), objęliśmy zaszczytną funkcję zarządu społecznego komitetu kolejkowego. Jako osoby urzędowe nie mogliśmy już opuścić posterunku; przynieśliśmy więc namiot, więcej papierosów i z dziką uciechą obserwowaliśmy rozwój wypadków. Kiedy jednak do pierwszej połowy naszego osiedla dołączyła druga połowa naszego osiedla, a także znaczna część sąsiadującej z osiedlem wsi (oczywiście wszyscy z dziećmi, bo na dzieci też się kupowało), zaczęliśmy poważnie rozważać plan ewakuowania się z akcji.

Nad ranem chłód i strach ścisnął nam wiadome części ciała, nie było jednak jak się zwinąć z siedzibą komitetu do domu. Do szóstej było coraz bliżej. Tłum już podnosił się z ławki, murków, krawężników i powoli napierał na drzwi sklepu.

Zaczęliśmy modlić się o cud.

I cud się zdarzył! Zaraz po bułkach i mleku pod sklep zajechała ciężarówka z galaretkami w czekoladzie! Kiedy sklepowe zaczęły wnosić pudła na zaplecze, rozjuszeni stacze zażądali sprzedaży prosto z ciężarówki. Dopiero gdy kierowca zagroził, że odjedzie, tłum zgodził się na wniesienie skrzynek do sklepu w asyście przedstawicieli kolejki.

Przed Wielką Epoką Octu i Bobku za blokiem była piaskownica, a tam, gdzie dziś są garaże, były betony pod budowę sklepu. Kiedy wszystko było niczyje, co kogo obchodził głupi trawnik za blokiem? Tabliczki z napisami “Szanuj zieleń!” miały taką moc sprawczą, jak dziś ograniczenia prędkości do 50 w terenie zabudowanym. Wszystkie dzieciaki z obu bloków urzędowały na betonach. Za betony dostawało się w dupę w ramach bhp. Od całej wioski.

Teraz nie ma betonów, nie ma kogo lać w dupę, bo można (chwała Bogu) iść do pierdla, galaretki w czekoladzie można kupić o każdej porze dnia i nocy w lokalnej Biedronce, Słoneczku albo w Groszku. Zabrakło poczucia misji, jak forsowanie okutych sklepowych drzwi. Trzeba było zrobić coś z bolesną tęsknotą za betonem.

A teraz przyszła zima. Na trawnik i ścieżkę, a raczej dwie ścieżki, spadł śnieg i pokrył wszystko równo. Bielutki, dziewiczy i zupełnie głupi co do faktu, na czym leży.

Oni zaczęli chodzić starą betonową (i odśnieżoną przez administrację) ścieżką dookoła trawnika, co wzbudziło nową falę toksycznych wyziewów, że teraz to się nie chce butów w śniegu moczyć i tylko czekać do wiosny.

Tylko czekać do wiosny.

Wyczytałam właśnie, że w słonym jeziorze w Kalifornii odkryto bakterię GFAJ-1, radzącą sobie doskonale w trującym dla innych form życia środowisku. Podobno mikrob nie tylko radził sobie z toksycznością otoczenia, ale wręcz w nim rozkwitał. To ja bym proponowała przyznać całej Polsce nagrodę im. Gfaja Pierwszego. Ale najpierw postawić Gfajowi Pierwszemu pomnik. Na Naszej Ścieżce.

Ewa Henry

ilustr. Ewa Henry

Business&Beauty Magazyn