Jest Andrzejem Gołotą w spódnicy. Nie, to złe określenie, bo nasz Andrew może jedynie pozazdrościć jej trofeów. Dwanaście lat temu zaczęła walczyć na zawodowych ringach. Szybko zdominowała kobiece pięściarstwo. Jako profesjonalistka między linami stawała dziewięć razy – wszystkie pojedynki wygrała. W ciągu czterech lat zgarnęła mistrzostwo Europy i mistrzostwa świata trzech federacji. Była też najlepszą kick-bokserką globu.
Obecnie szermierkę na pięści zamieniła na szermierkę słowną. Iwona Guzowska od 2007 roku jest posłanką. W tej roli czuje się znakomicie, ale oprócz brylowania w sejmie zajmuje się jeszcze milionem innych spraw.
Z ringu na Mont Blanc
– Jestem bardzo konkretną babką. Szybko zrobiłam, co do mnie należało. Nie widziałam przed sobą kolejnych wyzwań. Poza tym miałam problemy z promotorem, ale o tym nie chcę opowiadać. Osiągnęłam w boksie wszystko, nie było sensu się dalej męczyć. Teraz już nie wchodzę na ring. Dla zachowania formy robię za to dużo innych rzeczy. Staram się regularnie biegać, zimą wskakuję na snowboard. Niestety, czasu jest coraz mniej, ale staram się regularnie uprawiać jakiś sport – zdradza Guzowska.
Kiedy tego czasu było więcej, czyli po zawieszeniu rękawic na kołku, czynnie uprawiała jeździectwo. Miała licencję zawodniczą. W pełni poświęcała się swojej pasji, na którą teraz, z racji pełnionego mandatu posłanki, nie ma już czasu.
– Byłam właścicielką trzech koni. Konie uczą pokory i wytrwałości, są wspaniałym przyjacielem człowieka. Zawsze marzyłam, aby mieć własnego, i to marzenie spełniłam. Regularnie, w każdy weekend, startowałam w zawodach jeździeckich. Szło mi bardzo dobrze, ale z biegiem czasu nie mogłam się poświęcić mojej pasji z należytym zaangażowaniem. Wciąż jednak czuję sentyment do jeździectwa. Może jeszcze kiedyś, kiedy będzie mi dane robić w życiu coś innego, wskoczę na siodło.
Sporty walki, snowboard, konie, latem sporty wodne – życie Guzowskiej od najmłodszych lat przepełnione było zajęciami fizycznymi. Jedno osiągnięcie sportowe, związane z teraźniejszym zajęciem, zapamiętała szczególnie.
– Kiedy Francja obejmowała prezydencję w Unii Europejskiej, Nicolas Sarkozy zaprosił po jednej kobiecie z krajów członkowskich na wyprawę na Mont Blanc. Oprócz prezydencji wyprawa odbywała się pod znakiem ochrony środowiska i dwunastej rocznicy zdobycia góry przez pierwszą kobietę. Byłam bardzo dumna, że wybrano mnie do reprezentowania Polski. Znalazłam się w doborowym towarzystwie dziewczyn silnych i niezależnych. Każda z nich reprezentowała dziedzinę, w której miała wybitne osiągnięcia. Było sporo sportsmenek, które sama kiedyś podziwiałam, chociażby Manuela Di Centa – wielokrotna medalistka mistrzostw Europy, świata i igrzysk olimpijskich w biegach narciarskich. To ona podczas igrzysk w Pekinie wręczała medal naszemu wielkiemu mistrzowi, Leszkowi Blanikowi. Ja wchodziłam z Dori Ruano – hiszpańską mistrzynią olimpijską w kolarstwie. Zdobycie szczytu jest jednym z moich największych osiągnięć – wspomina Guzowska.
Posłanka z bagażem doświadczeń
Największym osiągnięciem byłej mistrzyni świata w boksie jest wyjście na „życiową prostą”. Od małego nie miała łatwo. Jest adoptowanym dzieckiem. Jej biologiczny ojciec pił. Jak sama wspomina, kompletnie zniszczył rodzinę swoim alkoholizmem. Syna Wojtka urodziła już w wieku osiemnastu lat. Ojciec dziecka odszedł szybko, wcześniej próbował ją bić. Pieniędzy brakowało na podstawowe rzeczy. Pomógł jej dopiero boks i przejście na zawodowstwo. Sukces w ringu przyniósł sławę i pieniądze, które pozwoliły kupić mieszkanie, samochód, wychować syna. Z Wojtkiem też wiąże się jeden z największych dramatów w życiu Guzowskiej. Gdy miał siedemnaście lat, nieszczęśliwie spadł z deskorolki, złamał kręgosłup. Na szczęście skończyło się na ogromnym strachu i syn wrócił do zdrowia. Osobiste tragedie pozwalają Guzowskiej spełniać się w pracy posłanki.
– Życie nie zawsze było dla mnie łaskawe. Swoje doświadczenie staram się wykorzystywać w sejmowych komisjach. Niedługo odbędzie się głosowanie nad bliską mojemu sercu nowelizacją ustawy o wspieraniu rodziny. Długo nad nią pracowaliśmy, ale mocno wierzę, że zmiany, które chcemy wprowadzić, mogą dać wiele dobrego. Zwracamy uwagę na przyszłość dzieci, ale myślimy również o całych rodzinach. Przede wszystkim chodzi tu o działanie prewencyjne – kiedy nie jest jeszcze za późno. Chcemy wprowadzić asystenta rodzinnego, który pomagałby rodzinom patologicznym. Taka osoba dostawałaby normalną pensję i starała się pomóc w tworzeniu zdrowego modelu rodziny. Miałaby do pomocy zespół interdyscyplinarny. Wielu myśli, że tragedie tworzą się przez alkoholizm i narkomanię rodziców, ale kłopotów jest znacznie więcej. Brak pracy, bieda, brak podstawowych umiejętności, jak chociażby sprzątanie. Jeśli zareagujemy w porę, wielu rodzinom można pomóc. Dzieci nie muszą lądować w domach dziecka, gdzie koszt jego utrzymania waha się w granicach 3−6 tysięcy złotych – mówi Guzowska, która jest za mocnym ograniczeniem lub nawet zniesieniem domów dziecka. Miała spore szczęście, bo ona jeszcze jako niemowlak, spędziła w „bidulu” tylko cztery miesiące, szybko trafiła do rodziny zastępczej. Jej brat miał mniej szczęścia, bo do Iwony dołączył w wieku trzech lat.
Guzowska ma nadzieję, że ustawa, o której rozmawiamy, wejdzie w życie już 1 czerwca. Gołym okiem widać, że sprawy rodziny, ochrony praw dziecka traktuje bardzo osobiście i poważnie. A czy w sejmie panowie, będący w parlamencie w zdecydowanej większości, poważnie traktują Guzowską?
– Może czują do mnie większy respekt z racji wykonywanego wcześniej zawodu (śmiech). Generalnie jest OK. Zależy od człowieka, jedni są tacy, drudzy tacy. Nie ma reguły. Ja też nie zabiegam o jakieś specjalne względy. Staram się robić swoje. Bez tej walki na słowa, bez przekrzykiwania. To nie mój styl. Na pewno nie jestem feministką, daleko mi do tego. Nie walczę za wszelką cenę o prawa kobiet. Po prostu chcę zdrowej rywalizacji między mężczyznami i kobietami – tłumaczy.
Poza ławami sejmowymi wspiera wiele akcji. Regularnie odwiedza domy dziecka, rozmawia o równości kobiet i mężczyzn, pomaga kobietom samotnym. W czerwcu weźmie udział w samochodowym I Rajdzie Polski Kobiet, którego podstawowym celem jest zwrócenie uwagi kobiet na rosnące statystyki zachorowań na raka i uświadomienie potrzeby dbania o swoje zdrowie poprzez przeprowadzanie cyklicznych badań. Rajd rozpocznie się 17 czerwca w Warszawie i prowadzić będzie przez Wyszków, Łomżę, Tykocin do Białegostoku, gdzie 19 czerwca kobiety będą mogły przeprowadzić badania w kierunku chorób nowotworowych.
– Nie robię z siebie Matki Teresy. Poprzez udział w imprezach charytatywnych staram się zwrócić uwagę na wiele spraw, ale nie robię tego fałszywie. Nie jestem do niczego zmuszana, często świetnie się przy tym bawię, łączę przyjemne z pożytecznym. Chociażby wspomniany rajd, to będzie przecież wspaniała przygoda. Nie jestem rajdowcem, ale kolejny raz spróbuję czegoś nowego. Przełamuję bariery i stereotypy. Te akcje świetnie współgrają z moim charakterem kobiety niezależnej – cieszy się Guzowska.
Czy Iwona Guzowska jest celebrytką?
– Nie – głośno krzyczy. Spoglądając na jej życiorys można odnieść inne wrażenie. Jest bardzo rozpoznawalna, brała udział w reality show „Bar”, a ostatnio wystąpiła w polskiej edycji światowego hitu „Wipeout – Wymiatacze”. Wzięła udział w dziesiątkach, może setkach programów telewizyjnych.
– W reality show wzięłam udział po konsultacji z przyjacielem. To był dobry pomysł, aby odciąć się od otaczającego świata. Miałam wtedy duże problemy z promotorem, który chciał spełnić swoje chore ambicje. W ten sposób nie miał do mnie dostępu. Jeśli chodzi o „Wymiataczy”, to ten program jest kolejnym przykładem wspaniałych doświadczeń, o których już wcześniej rozmawialiśmy. Byłam członkinią reprezentacji Polski. Na ekstremalnym torze w Argentynie rywalizowaliśmy z połączonymi siłami Czechów i Słowaków, a także przeciwko drużynom Ukrainy i Białorusi. Może to przez duszę wojownika świetnie się bawiłam, choć tor nie był prosty. Wygraliśmy – wspomina z uśmiechem na ustach nasza bohaterka. – Celebrytką się nie czuję. Nie zabiegam o bycie na medialnym świeczniku.
Nagrania do programu odbywały się we wrześniu i październiku. Podczas zmagań Guzowska naderwała mięsień. Udowodniła, że do walki z bólem jest przyzwyczajona. 1 listopada bez większego wysiłku pobiegła w biegu na 10 km.
– Taka już jestem. Zaciskam zęby i jadę dalej. Życie rzuciło mi wiele kłód pod nogi, ale ja łatwo się nie poddaję. Przede mną jeszcze wiele radości i smutków. Konsekwentnie robię swoje. Twarda ze mnie kobieta – kończy.
Tomasz Włodarczyk
fot. Eastnews.pl