Pani Redaktor Naczelna zamówiła u mnie felieton o ryzyku. Ucieszyłem się, bo nigdy tematowi się dokładniej nie przyglądałem. Sam podejmowałem ryzyko instynktownie, jak wielu z nas. „Chodził” kiedyś w telewizji taki serial amerykański – „Co dzień ryzykuję życiem”. O kaskaderach. Kiedy byłem mały, byłem nimi zachwycony. Bohaterowie skakali w ogień. Będąc dojrzalszym człowiekiem zastanawiałem się, czy byli mądrzy, ryzykując życie dla paru groszy i kilku klatek filmowych. Ale tak naprawdę, każdy z nas wysuwając rano nogę z łóżka ryzykuje. Może np. pośliznąć się i złamać staw biodrowy; schodząc po schodach może upaść, przechodząc przez ulicę być potrąconym przez samochód, jadąc kolejką zostać napadniętym przez chuliganów, itd.
Lecz rozumiem, że Pani Redaktor pytała mnie o ryzyko, związane ze świadomym działaniem człowieka. Ludzi podejmujących ryzyko dzielę na różne kategorie. Są ryzykanci negatywni i pozytywni; ryzykanci rozważni i nierozważni; dobrowolni i nałogowi. Ryzyko ma wiele twarzy. To możliwość, że poniesiemy porażkę. To podjęcie wątpliwego działania, decyzja o podjęciu wątpliwego ruchu; to również prawdopodobieństwo skrzywdzenia kogoś, kto na tę krzywdę nie zasługuje; wreszcie – narażenie siebie na niebezpieczeństwo lub czyn bardzo śmiały.
Ryzykanci pozytywni to ludzie, którzy podejmują się realizacji wątpliwego zadania, jednak po uprzednim przeanalizowaniu sytuacji i przyjęciu założenia, że nie będą robić innym krzywdy. Ryzykanci nałogowi to np. gracze w kasynach, często nałogowcy, którzy zastawiają dom rodzinny, by zaryzykować wygraną, np. w pokera. Cierpi rodzina, a ryzykant albo trafi na leczenie, albo strzelą mu wierzyciele w tył głowy za nie zwrócone długi.
Opuśćmy jednak ten skomplikowany i mroczny rejon ryzyka. Skoncentrujmy się na jego jasnych stronach. Otóż: ryzyko rozwija mózg! Zmusza do myślenia. Więcej: pomaga wychowywać dzieci. Paradoks? Nie.
Dotknijmy np. bliskiej każdemu człowiekowi sfery, jaką jest pieniądz. Każdy chce mieć pieniądze. No, prawie każdy. Dla ich pomnożenia, większego zysku, decydujemy się podjąć ryzyko – powiedzmy, zagrać na giełdzie. To ryzykowny pomysł. Ale może być racjonalnie ryzykowny. Nie wkładamy w giełdę wszystkich swoich pieniędzy. Tylko te, które gotowi jesteśmy stracić. Ryzyko? Ryzyko! Ale przemyślane.
Możemy nasze pieniądze zainwestować emocjonalnie, naśladując mechanicznie innych graczy giełdowych i zachwycając się hossą. Ale możemy kupić też akcje spółek giełdowych po głębszym zastanowieniu się: czy i kiedy może nadejść bessa, czyli kryzys. Nadto możemy (i powinniśmy) ryzykować swoje inwestycje, rozglądając się dookoła: ocenić otoczenie w którym działa firma giełdowa, sytuację polityczną, która będzie zachęcać lub zniechęcać jej kierownictwo do rozwoju, konkurentów tej firmy, trend rynkowy w danym kraju, trend na świecie (bo zglobalizowany świat wiele przedsiębiorstw uczynił ponadnarodowymi). Tak właśnie eliminuje niepotrzebne ryzyko inwestowania swoich pieniędzy najbogatszy dziś gracz światowy, Warren Buffett. Analizuje. Więcej: nie tylko prześwietla przedsiębiorstwa, ale i ludzi. Konkretnie – członków zarządu firmy, której akcje kupuje, ich plany gospodarcze, strategię, taktykę – nawet w stosunku do pracowników, ich sytuację materialną oraz rodzinną. Ocenia bardzo długofalowy popyt rynku na towary czy usługi przedsiębiorstwa, którego akcjami jest zainteresowany. Zazwyczaj kupuje akcje firm słabych, ale w jego przekonaniu rozwojowych. Czeka później na nie jak aligator, by pochwycić zysk. Jak aligator byka.
Przyjmijmy jednak, że nie chcemy czekać, ale podjąć „szybkie” ryzyko, by mieć „szybkie” pieniądze. Możemy zdać się na swoją wiedzę o giełdzie. Ale gdy brak czasu, wybieramy eksperta – doradcę finansowego. W tym przypadku racjonalne ryzyko to doradca finansowy racjonalny. Znajdujemy trochę czasu i zapoznajemy się z efektami jego pracy, jego karierą. To punkt wyjścia. A później, jako świadomi i pozytywni ryzykanci, pilnujemy kilku rzeczy. Od czasu do czasu czytamy rubryki finansowe gazet ekonomicznych, by wyczuć, czy czasem w naszym kraju nie rysują się zalążki kryzysu. Co jakiś czas przeprowadzamy ekstrapolację, tj. przewidywanie przyszłości w oparciu o dane z przeszłości. Dywersyfikujemy też swoje pieniądze: rozdzielamy je sensownie, tak jak oszczędności w kilku bankach, tj. inwestując w kilka przedsiębiorstw.
Ryzyko racjonalne, które ma z nas uczynić pozytywnego ryzykanta finansowego, podpowiada, by wkładać pieniądze w firmy z różnych branż. Jeśli jakaś zbankrutuje, to może w innych będzie hossa. Ryzykant rozsądny nie ma zbyt wielu spółek w swoim tzw. „portfelu”. Bo jeśli nawet posiada doradcę i zarządzanie portfelem nie wywołuje straty czasu i nerwów, to opłaty z zarządzania akcjami dużej ilości firm nie są małe. Rozsądny ryzykant giełdowy nie inwestuje zazwyczaj w produkty firm, których akcje posiada. Na przykład przedsiębiorstwa budowlane i materiały służące do budowy.
W swoim portfelu powinien mieć też zbliżone procentowo udziały akcji każdej spółki. Unika wtedy sytuacji, w której 99% jego portfela stanowią akcje jednej firmy, np. budowlanej, a pozostały 1% tworzy kilka firm. Przerysowuję nieco, by pokazać, że w przypadku recesji na rynku budowlanym stracić można wszystko. A tego ryzykant pozytywny nie robi. Nie inwestuje także w tylko w firmy małe, albo tylko w duże, tylko w polskie albo tylko w zagraniczne. Pozytywny ryzykant giełdowy wie, że podatne na ruchy rynkowe są bardziej firmy średnie, niż duże, że „machnięcie skrzydłami motyla” na giełdzie w Nowym Jorku może spowodować perturbacje na giełdzie warszawskiej.
Powracając do tezy podstawowej: podejmowanie ryzyka, np. inwestycyjnego, zmusza do podejmowania wysiłku myślenia, analizowania, decydowania w stopniu większym niż przeciętny. Rozwija zatem nasz mózg (choć nie pamiętam, którą półkulę). A wychowanie dzieci? Otóż złe i dobre doświadczenia nieodłącznie towarzyszące ryzyku, pozwalają pokazać naszym dzieciom najmniej ryzykowną drogę życiową. Podejmą wtedy może większe niż my ryzyko, ale opatrzone mniejszą ilością pomyłek. Lecz to już temat na inny felieton.
Marek Goliszewski