ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Tag: Jarosław Kolasiński

Duma i upadłość
Kultura, Recenzje

Duma i upadłość

Sen, jak to sen – prędzej czy później się kończy. A przebudzenia bywają różne – raz słonko pod kołdrę zagląda i ptaszki świergolą, kiedy indziej antywłamaniowy alarm wyje i zamaskowany łotr nakazuje: sza! O tym drugim wariancie opowiada ze swadą napisana – choć może zbyt pospiesznym stylem – książka Michaela Stalmarska. Bohaterem jest Detroit – dla jednych to nieremontowalny Nikiszowiec w megaskali, dla innych bijące serce amerykańskiej gospodarki, albo też to samo serce, ale już na OIOM-ie. U Stalmarska Detroit jest czymś na kształt starożytnego Rzymu: jeszcze budzi respekt, jeszcze pręży muskuły, ale już widać, że jest ofiarą własnego sukcesu. Choćby wynalazku centrów handlowych na peryferiach… Ten cywilizacyjny wytrych tak skutecznie „odtłoczył” śródmieście Detroit, że aż zdechło i o...
Kultura, Recenzje

Nieważne dokąd, ważne z kim

Podróżować każdy może. Jeden lepiej drugi gorzej. Doskonale to widać, kiedy porównać np. „Makłowicza w podróży” z polsatowskim hitem „Pamiętniki z wakacji”, przy którym lista przebojów disco polo wydaje się czymś na kształt Opus Magna Beethovena. Na szczęście recenzowana książka nie opowiada o podróżach tanimi liniami na Baleary, po wiekach znów zdobyte przez barbarię, lecz o czymś zgoła odmiennym. Wojciech Mann i Krzysztof Materna reprezentują bowiem zupełnie inny wymiar intelektu, humoru oraz stosunku do poznawanego nieznanego. Warto się więc dowiedzieć, jak, gdzie i po co podróżowali. Choćby dla zasiania w sobie worka ziaren zazdrości. Nie z powodu tego, dokąd dotarli, ale w jakim mieli tę przyjemność towarzystwie. Towarzyskość owych wypraw znajduje odbicie nie tylko w treści, ale też...
Kultura, Recenzje

Z führerem na dobre, złe i najgorsze

O historii można różnie: źle albo jak Antony Beevor. Moorhouse’owi zdecydowanie bliżej jest do drugiej z tych opcji. Wiedza o przeszłości wbijana do głów szkolnym młotem krąży w mózgowych zwojach krótko, na długo natomiast pozostaje w człowieku wstręt do historii rozumianej jako ciąg bitew, wojen, ewentualnie pękaty spis traktatów, od których głowa puchnie, jeśli chcieć to wszystko spamiętać. Znakomitym na tę dolegliwość lekarstwem jest dobrze napisana książka pokazująca przeszłość nie tyle przez dziurkę od klucza, co od kuchni. Nie pałacowej, lecz zwykłej: tej w wiejskiej chacie, w kamienicy. Od razu robi się ciekawiej, kiedy poznać można, jak i czym żył ktoś taki jak my. Niekoniecznie feldmarszałek, niekoniecznie biskup. Ot, zwykły historii przechodzień. Sugestywnego portretu berlińczyk...
Kultura, Recenzje

Bigos z orła białego?

Żyjąc wspomnieniem trzytygodniowego pobytu u Madziarów (32 lata temu) postanowiłem sprawdzić, co ma o nich do powiedzenia autor, którego znałem dotąd tylko z „Dużego Formatu”. Bardzo więc ciekaw byłem, jak jego pisanie odbiorę w formacie jeszcze większym. I o rozczarowaniu mowy nie ma, choć – jak dla mnie – ta książka jest zdecydowanie za krótka. Po przeczytaniu ostatniej strony mam jeszcze więcej pytań, niż zanim pierwszy raz zerknąłem na okładkę. Ale to nie jest najmniejsza nawet wada – w końcu Varga nie napisał encyklopedii, a niezwykle subiektywną „recenzję” Węgier i Węgrów. Chwilami sentymentalną, chwilami (tych chwil jest dużo, dużo więcej) drapieżną. I od razu trzeba zauważyć, że nie jest to dobra lektura dla Węgry „kochających i nie starających się zrozumieć”. Im „Gulasz z turula” ...
Felietony, Inne felietony

Vargas od szabli, Llosa od szklanki!

Mój do Węgrów sentyment jest specyficznego chowu. Języka ich nie znam, choć mnie fascynuje swoją kompletną dla mnie niezrozumiałością. Byłem tam raz jeden, jedyny, ale do dziś pamiętam. I rewelacyjnego smaku kuchnię, co to w roku 1976 miała walor podwójny: raz, że smaczna, dwa, że była. I – patrz, synku! Tak wygląda baleron! – zaopatrzenie w sklepach, w których bez kolejki można było sobie kupić wszelkiej maści wędlinę, co w przydomowym Samie było niemożliwe. Udało mi się przy okazji nawiązać bliższą znajomość z tokajem, o którym mało kto wie, iż „podtytuł” Szamorodni polskiej jest proweniencji. Przyjaźń z Badacsonyi Rieslingiem nawiązałem jeszcze wcześniej, w tajemnicy przed rodzicami, zupełnie natomiast jawnie wkroczyłem na sam szczyt wiadomej góry, na stokach której riesling sobie w sł...
Imago, Wywiady - Business

Bóg wie, że nie jest architektem

Rozmowa z Maciejem Konopką, architektem Jarosław Kolasiński: Architekt-wrocławianin idzie wrocławską ulicą i na to, co mija, rzuca okiem. Profesjonalnym czy prywatnym? Maciej Konopka: Spacerujący fotograf niby widzi to, co wszyscy, a jednak nie potrafi wyzwolić się z nieustannego kadrowania, planowania zdjęć, prawda? Z architektem jest identycznie. Czasem wolałbym być kim innym, może mniej wtedy zwracałbym uwagę na to, co u nas się buduje. I odnawia również. Jest aż tak źle? Powiem: nie jest wspaniale. Nasze wrocławskie „nowości” architektoniczne są nie pierwszej świeżości. Króluje sztampa zrodzona z nijakiego gustu mieszkańców. Podam przykład: dwa lata temu dostaliśmy zlecenie od SM Wrocław Południe na zaprojektowanie trzech budynków idących do termomodernizacji. O dziwo, nie chciano ...
Kultura, Recenzje

Jak się państwu żyło bez Szczygła?

Sondaż CBOS-u stwierdził, że bardziej niż inne nacje lubimy Czechów. Dziwne, szczerze mówiąc − tak bardzo lubimy siebie (siebie, bo przecież nie innych rodaków), że sympatia do nacji tak od naszej odmiennej musi zastanawiać. A może lubimy Czechów właśnie dlatego, że są tak bardzo od nas różni i czechofilstwo to lek na dolegliwość bycia Polakiem? Lubimy ich. Ale czy znamy? Jeśli tak, to w dużej mierze dzięki Mariuszowi Szczygłowi. Po doskonałym Gottlandzie, wielekroć nagrodzonym, reporter „zrobił nam raj”. Gottland, niczym pilzner, rozweselał, ale smakował gorzko. Opowiadał głównie o tym, co Czesi mają już za sobą, co minęło, choć wcale nie tak dawno było codziennością. Zrób sobie raj, choć o przeszłości nie zapomina, koncentruje się na współczesności. To intrygująca książka o tym, jak Cze...
Kultura, Recenzje

Bóg = mc2 ?

Lynne McTaggart opisuje w swojej książce zbliżającą się rewolucję naukową, która tym się różni od wszelkich poprzednich, że będąc "daleką od niszczenia Boga […] po raz pierwszy dowodzi jego istnienia". Na takie dictum niejeden się uśmiechnie, inny za autorką zakrzyknie w uniesieniu: "Niepotrzebne są dwie prawdy, prawda nauki i prawda religii. Nareszcie może być jedna wspólna wizja świata". Oczywiście – jeśli to wszystko prawda. Rozstrzyganie tego w krótkiej recenzji byłoby wielkim krokiem ku przepaści śmieszności, wolę zatem zająć się czym innym, tym bardziej, że za największą wartość tej książki nie uważam naukowo-religijnej konwergencji, a interesujący rys historii nauki. Szkoda, że (mimo dużej kultury tłumaczenia) tak źle się to laikowi czyta. Popularyzacja historii czy aktualiów badań...
Kultura, Recenzje

Tryptyk niekoniecznie antyczny

Pokój na Itace jest swego rodzaju grą literacką do czytelniczej bramki, prowadzoną przez węgierskiego prozaika pod pretekstem rekonstrukcji „Telegonii”, zaginionego poematu Eugammona. Jest to tryptyk, a każda z jego części posiada swego narratora: Penelopę, Telemacha i Telegonosa. Każdy z nich inaczej rozkłada akcenty w swej opowieści o Odyseuszu, dla każdego z nich jest on bowiem kim innym, inne króla z nim łączą więzy. Każda opowieść jest przez to odmienna, łączy je wszakże wiele. Choćby charakterystyczny język Pokoju…, nawiązujący do strof Homera, co dla jego miłośników stanowi nie lada gratkę. Wszystkie części tryptyku łączy także to, że treścią ich (choć w antyczne szaty odziane) są odwieczne i zawsze przecież aktualne rozważania o namiętnościach ludzkich i boskich, o zmienności losu,...
Kultura, Recenzje

Nazywam się Mann, Lucky Mann

Szczeżuja, nazwijmy ją, klasyczna – to słodkowodny małż z Anodontów. Szczeżuja radiowa natomiast (zwana dalej w niezgodzie z ortografią – szczerzują) jest typowym dla dzisiejszych czasów radioredaktorem (–ką), zajmującym się głównie szczerzeniem. Szczerzeniem ząbków w nieustającym uśmiechu. Łatwo takiego rozpoznać, wystarczy wysłuchać 3–4 zdań wygłoszonych (wyszczerzonych raczej) do mikrofonu: akcent niekonwencjonalny, treści niewiele, sensu jeszcze mniej, za to uśmiechu pod dostatkiem. Wprawdzie radio ma to do siebie, że „szkoda, że państwo tego nie widzą”, słuchając szczerzuj – ma się je jednak przed oczyma. Uszami się widzi, że taka wciąż do słuchacza szczerzy ząbki. Nie jest to, oczywiście, uśmiech bezinteresowny, lecz z gatunku kotwicznych („ja się do cię” wyszczerzę, ty nie zmienisz ...
Business&Beauty Magazyn