Duma i upadłość
Sen, jak to sen – prędzej czy później się kończy. A przebudzenia bywają różne – raz słonko pod kołdrę zagląda i ptaszki świergolą, kiedy indziej antywłamaniowy alarm wyje i zamaskowany łotr nakazuje: sza! O tym drugim wariancie opowiada ze swadą napisana – choć może zbyt pospiesznym stylem – książka Michaela Stalmarska. Bohaterem jest Detroit – dla jednych to nieremontowalny Nikiszowiec w megaskali, dla innych bijące serce amerykańskiej gospodarki, albo też to samo serce, ale już na OIOM-ie.
U Stalmarska Detroit jest czymś na kształt starożytnego Rzymu: jeszcze budzi respekt, jeszcze pręży muskuły, ale już widać, że jest ofiarą własnego sukcesu. Choćby wynalazku centrów handlowych na peryferiach… Ten cywilizacyjny wytrych tak skutecznie „odtłoczył” śródmieście Detroit, że aż zdechło i o...