ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

Unia mimo wszystko

Rozmowa z Jarosławem Mulewiczem, głównym negocjatorem Układu o Stowarzyszeniu Polski z UE, a w latach 2004-2010 członkiem Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, obecnie ekspertem BCC ds. relacji Polska–Unia Europejska.

 

Business&Beauty: Był pan jednym z negocjatorów naszego traktatu akcesyjnego do Unii Europejskiej. Krytycy twierdzą, że wchodziliśmy do Unii praktycznie nie stawiając warunków i można było wynegocjować traktat o wiele lepszy. Czy pan się z tym zgadza? Czy postanowienia ówczesnego traktatu mają jeszcze wpływ na naszą obecną pozycję i interesy gospodarcze?

Jarosław Mulewicz: Byłem Głównym Negocjatorem Układu Europejskiego (Umowy o Stowarzyszeniu Polski z Unią), czyli pierwszego kroku Polski do Unii (podobnego jak czyni to obecnie Ukraina), w pierwszym rządzie Solidarności w 1989 i kolejnych latach. Moi szanowni koledzy – Jan Kułakowski czy Jan Truszczyński, Jacek Saryusz-Wolski i inni, którzy negocjowali akcesję, byli tymi, których na prośbę premiera Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza spotykałem, zatwierdzałem i wprowadzałem w problematykę polskich negocjacji.
Stawianie warunków Unii? Czasem dobrze być pod presją, aby reformować kraj, tworzyć infrastrukturę i przyjazne warunki dla działalności gospodarczej. Na ile przyjazne? Na pewno bardziej niż w marnie tzw. sterowanej gospodarce socjalistycznej. Stawiając twarde warunki bylibyśmy w gorszym miejscu niż dzisiaj. Czasem lepiej, gdy inni domagają się od zacofanego kraju reform, niż gdy zacofany kraj chce, podobnie jak Rosja dzisiaj, reformować Unię i świat na swoją modłę.

Pana doświadczenie podczas pracy w Europejskim Komitecie Ekonomiczno-Społecznym zaowocowało bardzo krytycznym stosunkiem do unijnej biurokracji i procedur wewnętrznych. Swoje przemyślenia opublikował pan w tekście „Mumia Europejska”, zamieszczonym w 2012 roku w „Rzeczpospolitej”. Czy rzeczywiście rządy urzędników to tak wielki problem? Czy jest szansa, aby to się zmieniło?

Unia jest straszliwie zbiurokratyzowana. To istny koszmar. Ale zawsze uważałem, że dla Polski w 1989 roku taki koszmar był rajem w porównaniu z socjalistyczną gospodarką planowaną. Państwo politycznie niestabilne, jakim byliśmy wówczas, ze Stanem Tymińskim blisko prezydentury, musi mieć nad sobą sieć organizacji międzynarodowych – jak Unia, Bank Światowy, Fundusz Walutowy, Światowa Organizacja Handlu i inne, aby móc każdy nowy rząd przywołać do porządku i wolnorynkowych, demokratycznych reguł. Teraz powinniśmy reformować Unię. Europa przegrywa w ekonomicznym wyścigu ze Stanami Zjednoczonymi i Azją. Tak zwanego modelu europejskiego gospodarki, ze skandynawskim socjalem, niemieckimi płacami, francuskim czasem pracy nie da się utrzymać. Europa traci konkurencyjność przez nadmierną rolę państwa, przywileje socjalne i arogancję w narzucaniu tzw. modelu europejskiego innym państwom. Modelu, który jest nie do utrzymania. Wolny rynek już raz wygrał z socjalizmem. Teraz też wygra z socjalizmem unijnym, czy Unia vel Mumia tego chce czy nie.

Mimo wszelkich postaw krytycznych Unia jako taka i nasz w niej udział ma jednak wiele zalet. Które z nich uznałby pan za najważniejsze? Czy zalety przeważają nad wadami?

Najważniejsze to stabilność, przewidywalność, wspólna waluta. Europa i Polska po ratyfikacji Układu o Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym będzie rajem dla inwestorów. Po ratyfikacji Układu Europejskiego powtarzałem, że Polska potrzebuje pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Zagranicznych inwestycji bezpośrednich na drogi, linie kolejowe, lotniska, itd. Własnego kapitału Polska nie posiadała, bo socjalizm zabrał wszystkim wszystko. Członkostwo w Unii otworzyło drogę do napływu kapitału i akumulacji kapitału własnego. Mamy teraz tysiące polskich firm, mniej lub bardziej zasobnych. Tworzy się rodzimy kapitał. Za mały, aby tworzyć infrastrukturę w całym kraju, ale wespół z kapitałem unijnym to już duży postęp. Polska bogaci się, czasem wbrew biurokracji unijnej. Ale to dobrze.

Jak ocenia pan obecny skład Parlamentu Europejskiego, zwłaszcza pod kątem niespotykanie dużej reprezentacji frakcji radykalnych i przeciwnych idei Unii? Czy jest realne niebezpieczeństwo „rozsadzenia Unii od środka”? Czy parlamentarzyści będą umieli się porozumieć w najważniejszych sprawach?

To bardzo dobrze, że będzie kilkudziesięciu parlamentarzystów europejskich chcących zwrócić uwagę na biurokratyczne nonsensy i zerwanie więzi ze społeczeństwem i realnym wyborcą. Biurokracja europejska oderwała się od rzeczywistości. Posłowie, którzy sprawują funkcje dzięki pieniądzom podatnika, chętnie z tych pieniędzy garściami korzystają, ale niekoniecznie reprezentują tego, kto ich utrzymuje. Widzę na co dzień, jak osoby z lewicy, prawicy, związków zawodowych, zapominają kto płaci za ich obecność w organach Unii, za utrzymanie tych organów, Rad, Komisji, Komitetów, Sekcji, Frakcji, Grup Roboczych, podróży do egzotycznych krajów, przelotów business class, luksusowych hoteli, setek euro dziennych diet za podpisanie listy obecności, tysięcy euro ryczałtów za podróże. Jest to chore, ale obawiam się, że nawet najbardziej radykalni dotychczasowi przeciwnicy Unii szybko to polubią. Co innego być z dala, co innego być w „systemie”, wraz z jego przywilejami.

Czy potencjalne ruchy separatystyczne w państwach Unii, dążące do ich podziału (jak Szkoci w Wielkiej Brytanii, Katalończycy w Hiszpanii czy Flamandowie w Belgii) to duży problem dla Unii?

Nie sądzę. Europa jest już Europą Regionów. Czy trzeba zatem formalnego wyodrębnienia się? Regiony mają wielkie przywileje i pieniądze. Jako suwerenne państwa mogłyby mieć mniej. Po co?

Jakie są największe wyzwania stojące przed Unią Europejską w najbliższej i dalszej przyszłości?

Ekonomiczna konkurencyjność. Europa ze swoim wydumanym europejskim modelem socjalno-ekonomicznym i biurokracją przegrywa globalny wyścig ekonomiczny. Niedługo Azjaci i Amerykanie będą do nas przylatywali zwiedzać zabytki i zabytkowe rozwiązania ekonomiczne, na które Europy nie będzie stać. Ludzie chcą wolności, a nie państwa, które za nich o wszystkim decyduje. Już to mieliśmy. Państwo udawało, że płaci, a obywatele udawali, że pracują.

Czy istnieje coś takiego jak belgijski etos pracy; czy jest coś, co oni mogą ewentualnie czerpać od nas, a my od nich?

 Niestety, w Belgii nieliczne firmy chcą zatrudniać w oparciu o belgijskie prawo pracy i nieliczni pracownicy chcą pracować na mocy belgijskiego kontraktu. Z jednej strony godziwa pensja i składki społeczne, 13. i 14. pensja, długi urlop. Z drugiej strony 60% podatek od dochodów indywidualnych. Typowy europejski socjalizm, którego pracownik wcale nie chce. Trudno zatrudnić, a jeszcze trudniej zwolnić. Tego na pewno nie powinniśmy się od nich uczyć. Nasze koszty pracy i państwowych danin są duże, ale tam to już światowe ekstremum. Nie chciałbym osobiście być niewolnikiem firmy i państwa. Już to miałem w PRL. No, ale cóż. Niektórzy wierzą, że socjalizm jest i byłby możliwy, gdyby ci wiecznie buntowniczy Polacy nie zepsuli tak fantastycznej idei, która mogłaby się udać we Francji czy innym bardziej cywilizowanym kraju. Niestety, my – polscy troglodyci – zburzyliśmy tak cudowną ideę, w którą Unia Europejska wydaje się dalej wierzyć.

Wywiad przeprowadzony 26.09.2014 r.

 

 

Business&Beauty Magazyn