Mimo niewątpliwych zalet wakacji rozpoczynających się decyzją, by wsiąść do pociągu byle jakiego, powiedzmy sobie szczerze – kto, z wyjątkiem podróżników-pasjonatów, dysponuje czasem i energią konieczną do żmudnego wyszukiwania dogodnych połączeń komunikacyjnych, uroczych, mało uczęszczanych pensjonatów i opracowywania planu zwiedzania? Motywacja kończy się zwykle tuż po refleksji, że lot, reklamowany szumnie jako okazja za jedyne 99 złotych, ostatecznie urasta do wielokrotności tej sumy, gdy tylko przyznamy się do fanaberii, by zabrać ze sobą bagaż. Wtedy osobom mniej odpornym psychicznie puszczają nerwy i kończy się na rezerwacji w biurze podróży. Czyli urlopie zorganizowanym.
Wówczas powstaje pytanie, co zabrać na takie wakacje. Odpowiedź jest zasadniczo prosta. Zapomnijmy o wszystkich, żmudnie przygotowanych na podstawie bolesnych doświadczeń, listach rzeczy do spakowania. Zawężamy je do trzech niezbędników: telefonu komórkowego, aparatu fotograficznego oraz dużej ilości alkoholu. Być może ten zestaw nie dla wszystkich jest intuicyjnie jasny, pozwolę więc sobie wyjaśnić jego niezbędność w kolejności chronologicznej.
1. Telefon komórkowy
Błędem jest sądzić, że jest to urządzenie służące do komunikowania się na odległość. To zaledwie jeden z wielu, i to raczej pomniejszy, sposób zastosowania. Telefon służy głównie do urozmaicania podróży personelowi pokładowemu samolotów czarterowych oraz współpasażerom. Kto choć raz leciał takim środkiem transportu, zapewne orientuje się, ile razy znękane stewardessy potrafią powtórzyć prośbę o wyłączenie wszystkich urządzeń elektronicznych, gdyż mogą one zakłócić pracę urządzeń pokładowych.
I tu zaczyna się prawdziwa zabawa. Oczywiście, jako osoby wykształcone i władające językami doskonale rozumiemy przekaz, jednak pozwalamy sobie zachować prawo do własnej interpretacji. Udajemy zatem, że wyłączyliśmy telefon, a trzymamy go w ręku tylko dlatego, że – jako urządzenie posiadające wiele przydatnych funkcji – służy nam do odtwarzania relaksującej muzyki w formacie mp3. Po czym, kiedy tylko stewardessa się odwróci, ukryci za oparciem fotela, dzwonimy do kuzyna w Kielcach z informacją, że właśnie startujemy. Kuzyn niezbyt dobrze nas słyszy, zwłaszcza, że większość współpasażerów także dzwoni w tym samym momencie, więc powtarzamy komunikat wielokrotnie, wypróbowując kolejne poziomy decybeli, aż wreszcie krzyczymy na całe gardło – w końcu zależy nam na tym, by rodzina się nie martwiła. Nadbiega zdenerwowana stewardessa, więc, udając skruchę, przepraszamy i symulujemy przełączanie telefonu na tryb „samolot”, po czym, korzystając z funkcji szybkiego wybierania, dzwonimy do cioci w Radomiu.
W ten sposób nie tylko umilamy sobie czas podróży i dostarczamy personelowi pokładowemu wielu niezapomnianych wrażeń, które po szczęśliwym lądowaniu opisze na Facebooku, lecz także dyskretnie dajemy współpasażerom do zrozumienia, że jesteśmy ludźmi rozchwytywanymi towarzysko, a naszej egzotycznej wyprawie do dalekiej Tunezji kibicuje cała rodzina. Odkładamy telefon tylko na chwilę, po to, by w momencie, gdy koła dotkną ziemi, mieć wolne ręce do klaskania. Podobno piloci zagranicznych linii czarterowych już pojęli, że klaszczemy nie dlatego, że po głosie uznaliśmy ich za zbyt podejrzanych na to, by sprowadzić samolot na ziemię, a samo wylądowanie uważamy za cud porównywalny z Sokółką, tylko to taka nasza narodowa tradycja.
1. Aparat fotograficzny
Jak wiadomo, to, co nie zostało uwiecznione w formacie jpg, nie liczy się jako wspomnienie. Urlop należy dokładnie udokumentować. Przeczuwaliśmy to od dawna, jednak dopiero fotografia cyfrowa odkryła przed nami nowe, nieoczekiwane horyzonty i zachodzimy w głowę, jakim sposobem udało nam się 15 lat temu przeżyć wakacje z jedną rolką Kodaka. Obecnie zwykła kolacja w hotelowej restauracji to zadanie na 200 ujęć. Szykujemy się. Schodzimy. Kilka póz przy balustradzie w lobby, przy pianinie oraz w barze, gdzie wypijamy aperitif. Jeśli urlop jest świąteczny, trzeba doliczyć kilkadziesiąt ujęć przy choince, no bo jak to – tu choinka, a upał 30 stopni, takie, panie, cuda. Potem przechodzimy do restauracji i spontanicznie dokumentujemy potrawy, żeby kuzyn z Kielc i ciocia z Radomia poczuli powiew wielkiego świata szwedzkich bufetów, z których można pobrać dosłownie wszystko, bo zapłacone. Kolejna sesja przy stoliku. On je. Potem ona. Potem, dla urozmaicenia, można opłacić kwartet smyczkowy, żeby zagrał Biełyje rozy specjalnie dla naszego stolika. Ta opcja zwykle występuje w pakiecie z kelnerem, dokumentującym naszym aparatem te ulotną chwilę luksusu, którą po powrocie zadamy szyku na Naszej klasie.
Kolejny dzień to nowe fotograficzne wyzwania. Uwieczniamy śniadanie, wyjście na plażę, leżenie na leżakach oraz rytualne smarowanie balsamem. Jeśli zdarzy się nieprzewidziany incydent, w rodzaju wepchnięcia animatora do basenu, głośno i tak wielojęzycznie, jak gdyby zstąpił na nas Duch Święty, wnioskujemy o powtórzenie tego wyjątkowego momentu, gdyż wcześniej nie byliśmy przygotowani pod względem sprzętowym. Spokojnie, animatorzy są szkoleni na wypadek takich sytuacji i pozwalają się spontanicznie wepchnąć do basenu tyle razy, ile to konieczne.
Po powrocie z wakacji spraszamy całą rodzinę i wyświetlamy im wyprodukowane przez siebie zdjęcia tak długo, aż zaczną dopytywać o możliwość przenocowania, bo nie mają jak wrócić do domu.
2. Alkohol
Wysokoprocentowe trunki są niezbędne na każdym etapie zorganizowanego urlopu, z podróżą włącznie, dlatego doświadczeni klienci biur podróży zaopatrują się w nie już na lotnisku. Oferty wakacyjne są bowiem tak skonstruowane, że ciężko je znieść na trzeźwo. Przy niewystarczającym poziomie alkoholu we krwi znacząco spada akceptacja dla pomysłowości animatorów, domagających się, abyśmy co chwila wydawali plemienne okrzyki „Alladin group!”, angażowali się w bitwę na wiosła z załogą konkurencyjnego pontonu podczas raftingu, czy w ogóle pozwolili sobie wmówić, że leniwa rzeczka jest w gruncie rzeczy rwącym potokiem, w którym walczymy o przetrwanie. Bez wypicia odpowiedniej ilości drinków maleją szanse na to, abyśmy zgłosili się na ochotnika do konkursu karaoke, wyborów Miss czy Mistera turnusu lub pokazu fakira, który zarzuciwszy nas sobie na plecy jak worek kartofli, będzie skakał po tłuczonym szkle, a na koniec sprawi, że znikniemy. Dlatego obsługa hotelowa dba o to, aby ilość trzeźwych gości osiągnęła pożądane minimum, a najlepiej spadła do zera.
Po zastosowaniu się do wyżej wymienionych rad, znacznie wzrastają szanse na spędzenie udanego urlopu. I, co ważne, dzięki nim ominiemy etap krępujących przymiarek nowego kostiumu kąpielowego, zmuszających nas do przemyśleń na temat diety. Spokojnie możemy zabrać ten zeszłoroczny, i tak nikt nie zauważy – patrz punkt 3.
Elżbieta Olechowska