Marjorie Hillis zaczynała karierę jako autorka opisów do wykrojów. Zakończyła – jako zastępczyni redaktora naczelnego „Vogue’a”. Rozkosze życia w pojedynkę wydała w wieku 46 lat i natychmiast stały się bestsellerem. Biografowie skrzętnie odnotowują fakt, że w trzy lata później Marjorie Hillis wyszła za mąż (osobiście nie sądzę, żeby po to pisała tę książkę).
„Rozkosze życia w pojedynkę to radosne przypomnienie faktu, że feminizm to nie tylko strajki głodowe uwięzionych sufrażystek i palenie biustonoszy” – pisze we wstępie Lisa Hilton. A mogłoby tak być, bo Marjorie urodziła się w roku 1889, a zmarła w 1971. Jednak kiedy czyta się Rozkosze…, myśl taka w ogóle nie przychodzi do głowy, książka bowiem jest wyjątkowo aktualna i dzisiaj.
Sama Marjorie na początku mówi tak: „Ta książka nie jest apologią życia w samotności. Pięć na dziesięć osób egzystujących bez partnera to ludzie, którzy w ogóle nie są w stanie sobie pomóc, a co najmniej trójka z pozostałych to typy denerwująco samolubne. Istnieje jednak ryzyko, że w którymś momencie życia, być może tylko przejściowym, między poprzednim mężem a następnym, będziesz musiała stawić czoło życiu w pojedynkę. Rzecz w tym, że aby wieść udane życie w pojedynkę, trzeba przyjąć pewne założenia, co zresztą dotyczy każdej dziedziny, w której chce się odnieść sukces”.
Co to za założenia?
Samotność ma liczne zalety. Na przykład, kiedy lecisz z nóg wprawdzie nikt o ciebie się nie zatroszczy, ale też nie musisz w tym stanie skakać wokół kogoś, tylko wokół siebie.
„Kto wie, czy to właśnie nie z możliwości stwarzanych przez samotność wzięło się owo, używane teraz w innym sensie, powiedzenie: baw się dobrze. Im lepiej się bawisz, tym pełniejsza jesteś jako człowiek” – powiada Hillis.
Ale żeby się bawić, często trzeba się dopiero tego nauczyć. Od czego zacząć?
Dbaj o siebie. „Nie osiągniesz wiele, jeśli choć trochę nie będziesz przypominać osoby, za jaką się uważasz. Trzeba być kimś naprawdę wyjątkowym, żeby zrobić wrażenie w zniszczonych butach i mało twarzowym kapeluszu”.
Nie gnuśniej, organizuj sobie czas. „Staromodne przeświadczenie, że kobiety samotne należy obejmować działalnością dobroczynną, zniknęło wraz z końcem wojny (…). Bądź komunistką, zbieraj znaczki, działaj społecznie w kółku parafialnym, jeśli musisz, ale, na litość boską, coś koniecznie rób”.
Zmontuj sobie grono znajomych. „Jednym z głównych sekretów udanego życia singla polega na tym, że nie spędza on zbyt wiele czasu w samotności. (…) Przyjaciele bardzo wysoko będą sobie cenić takie hobby jak astrologia, numerologia, chiromancja, grafologia, wróżenie z kart i tak dalej. (…) Pamiętaj jednak, ze takie hobby będzie znacznie ciekawsze dla twych przyjaciół niż dla ciebie”.
Czasu spędzonego w domu we własnym towarzystwie nie traktuj jako dopustu bożego, tylko dar niebios: „Żadna kobieta nie jest w stanie wychodzić z domu wieczór w wieczór (nie mówiąc już o przyjmowaniu oświadczyn co niedzielę) i utrzymać przy tym dobrej formy. Część czasu wolnego należy spędzać w domu, a robienie tego w samotności tak się różni od spędzania czasu z książką i mężem siedzącym w fotelu naprzeciwko, jak pasjans od pokera.
Powinnaś mieć przynajmniej jedno hobby, które cię zatrzyma w domu, i jedno, które cię z niego wyciągnie.
Zbieranie staroci jest wyjątkowo satysfakcjonujące, ponieważ można się tym zajmować tak w domu, jak i za granicą, a poza tym jest to zajęcie stymulujące ducha przygody nawet w dobie wyzysku tak wielkiego, jak dzisiejszy”.
Oprócz tego Hillis wymienia dość pokaźną listę rzeczy, które można robić w pojedynkę za darmo albo niezwykle tanio i świetnie się przy tym bawić, jak organizować bez skatowania się przyjęcia dla przyjaciół, a także jak sensownie wydawać pieniądze bez umartwiania się.
Mnie najbardziej podoba się następujący fragment: „Kobietom po dwudziestce na ogół się wydaje, że w miarę upływu lat nasze potrzeby się zmniejszają. Lecz w dojrzałym wieku, powiedzmy w wieku lat czterdziestu dwóch lub trzech, okazuje się, że było to kolejne złudzenie. Lubisz tak jak zawsze drogie perfumy, z tą jednak różnicą, że teraz już nie potrafisz się bez nich obejść. W tym wieku znasz się także dużo lepiej na jakości strojów, egzotycznych potrawach, wiesz sporo o obcych miastach, a także innych luksusach, i odpowiednio drożej płacisz za swój dobry gust. (Wolę nie myśleć o tym, ile moje życie będzie kosztowało, gdy skończę osiemdziesiątkę)”.
A jedyne, co przypomina o pewnej staroświeckości tej książki, to pojawiające się co i raz rady dotyczące doboru i ilości lizesek. W sumie to nawet sobie pomyślałam, że i ja sobie sprawię lizeskę, bo właściwie łaj not?
Marjorie Hillis, Rozkosze życia w pojedynkę, wyd. Prószyński i Ska 2008, przełożyła Ewa Godycka, 133 strony
Laura Bakalarska