ARCHIWUM Magazynu B&B - zakończył działalność w 2018

W każdej chwili można wyjść z domu i pójść na imprezę

Rozmowa z Jarosławem Koziarą, artystą plastykiem, scenografem, mieszkańcem Lublina.

Agnieszka Drwal: Mógłbyś opowiedzieć, zupełnie subiektywnie, o czterech miejscach wartych odwiedzenia, związanych ze sztuką i jej okolicami?

Jarosław Koziara: Podoba mi się otwarcie Galerii Labirynt na nowe eksperymenty muzyczne, czyli cykl „Minimum Maksimum” [patrz ramka – red.]. Otwierają swoje, istniejące od kilkudziesięciu lat, wnętrza dla zupełnie nowej publiki. Uważam za cenne otwarcie się przed nowym widzem, który w jakimś sensie musi się z tym miejscem oswoić. Drugie takie miejsce to Biblioteka Miejska na Czechowie, w której dzięki pani Rybickiej od wielu lat dzieją się różne rzeczy, nie tylko na poziomie lokalnym. Ściąga ona różnych artystów, których poziom przekracza granice Lublina.

Interesująca jest na pewno działalność instytucjonalna typu Rozdroża, która otworzyła miasto np. na festiwal Open City. Eksperymentują oni na wielu polach: od ściągnięcia Laurie Anderson, do zaproszenia starych śpiewających babek z Biłgoraja. To też jest taki miks awangardy z tradycją, i uważam za cenne, że się odbywa w tym mieście.

Ponadto działalność OO. Dominikanów, która nie jest tylko i wyłącznie czystym szerzeniem wiary, ale odbywają się tam wystawy i koncerty, które mają charakter, ogólnie mówiąc, świecki. To też buduje, że takie melanże są możliwe. Kiedyś jazz był jakąś herezją, a tu ten jazz wchodzi pod dachy klasztoru.

Czy Lublin to dobre miejsce do życia dla artysty?

Widzę ogromną ewolucję na przestrzeni ostatnich kilku lat w stosunku do tego, co było drzewiej, dużo łatwiej jest proponować, jest duże zapotrzebowanie i oczekiwanie na działania artystyczne, wynikające z potrzeby miasta i myślę, że zawody [konkurs – red.] pod tytułem ESK to znakomity pomysł, jak stymulować kulturalnie Europę. Beneficjentem tego konkursu zostanie jedno miasto, ale ożywił tych miast kilkanaście. Bez względu na to, czy Lublin zostanie ESK czy nie, wiele tych inicjatyw będzie kontynuowanych. Może bez tych zawodów ciężko byłoby niektórych decydentów przekonać do tego, że kultura w mieście to jest fajna rzecz.

Ja nie narzekam, że jestem tutaj bezrobotny. Wiele koncepcji i pomysłów, które chciałem zrealizować – zrealizowałem. Jestem w Lublinie w pewnym sensie z wyboru, mogłem po studiach zostać w Warszawie, no ale jakoś ta Warszawa mnie nie przekonała do niczego.

Kibicujesz Lublinowi?

Dobrze by było, żeby Lublin wygrał. To byłby potężny zastrzyk adrenaliny dla miasta. Ale jeśli nie wygra, to też nie będzie bidy. Nie każdy musi korzystać z oferty kulturalnej miasta, ale jeśli dysponuje przekonaniem, że w każdej chwili może wyjść z domu i pójść na jakąś imprezę, to od razu czuje się lepiej.

Co powiedziałbyś o ofercie letniej naszego miasta?

Na przykład w lipcu będzie festiwal Open City, czyli „czytanie miasta” przez różnych artystów na przeróżnych poziomach wizualnych. Miasto nie umiera w czerwcu i nie odradza się przy powrocie studentów, tylko jeszcze dysponuje programem na lato, co jest zmianą w stosunku do tego, co było, niewątpliwą.

 

[Rozmowa odbyła się w połowie maja w Lublinie]

Na zdjęciu: wystawa w Zaułku Hartwigów, fot. M.Drozd

Business&Beauty Magazyn