O historii można różnie: źle albo jak Antony Beevor. Moorhouse’owi zdecydowanie bliżej jest do drugiej z tych opcji. Wiedza o przeszłości wbijana do głów szkolnym młotem krąży w mózgowych zwojach krótko, na długo natomiast pozostaje w człowieku wstręt do historii rozumianej jako ciąg bitew, wojen, ewentualnie pękaty spis traktatów, od których głowa puchnie, jeśli chcieć to wszystko spamiętać. Znakomitym na tę dolegliwość lekarstwem jest dobrze napisana książka pokazująca przeszłość nie tyle przez dziurkę od klucza, co od kuchni. Nie pałacowej, lecz zwykłej: tej w wiejskiej chacie, w kamienicy. Od razu robi się ciekawiej, kiedy poznać można, jak i czym żył ktoś taki jak my. Niekoniecznie feldmarszałek, niekoniecznie biskup. Ot, zwykły historii przechodzień.
Sugestywnego portretu berlińczyków lat 1939-45 Moorhouse nie maluje pędzlem ołowianym, lecz subtelniejszym, dzięki czemu czytać można „Stolicę Hitlera” zarówno mając niezłe przygotowanie po lekturach wcześniejszych, jak i całkiem „na sucho”. Autor opiera się nie tylko na źródłach pisanych (pamiętnikarskich w dużej mierze), ale i na licznych własnych rozmowach z ocalałymi z kataklizmu berlińczykami. W odróżnieniu od wielu z nich, autor doskonale pamięta, kto im nieszczęście do miasta sprowadził, wywołując wojnę. Relacje ocalałych konfrontuje historyk z policyjnymi, partyjnymi aktami, doniesieniami prasy, ustaleniami innych naukowców. I tak powstaje frapująca opowieść o zwykłych ludziach, poprzez miejsce zamieszkania rzuconych w wir polityczno-militarnego kataklizmu II wojny. A miało być tak pięknie…
Książkę rozpoczyna barokowy wręcz opis uroczystych obchodów urodzin Hitlera, celebrowanych w kwietniu’39 na neronowską wręcz skalę. W ten, a nie inny sposób rozpoczynając, Moorhouse pokazuje, iż domniemany opór czy wstręt do Hitlera nie występowały, gdy ukochany wódz podawał rodakom na tacy bezkrwawo wyszabrowane połacie Austrii, Czechosłowacji, Litwy. Ponuro (ale na chwilę) zrobiło się dopiero wraz z atakiem na Polskę, choć euforia po późniejszym zdobyciu Paryża nie miała granic. Odnotowując to, autor zauważa trzeźwo, że niezadowolenie (głównie w czterech ścianach mieszkań) demonstrowano nie z powodu wyrzutów sumienia wskutek napaści na inne nacje, a z obawy przed powtórką roku 1918. Jakkolwiek prawdą jest, iż berlińczycy – czy tego chcieli, czy już nie – ze swym führerem byli na dobre, na złe i na najgorsze, często Moorehouse przypomina, że Berlin nie był typowym niemieckim miastem. Tu poziom umiłowania nazistów zawsze był niższy, co dziwić nie powinno, jako że będąc stolicą, skupiał w swych murach nadreprezentację intelektualnej elity Niemiec, a także i tej politycznej (lewicowej głównie), zepchniętej do podziemia.
Trudno doszukać się sfery życia berlińczyków, która umknęłaby bacznemu oku autora: reglamentacja żywności, życie pod bombami, holocaust w berlińskiej skali, szczucie młodych na „straconych dla narodowej sprawy” starszych, opór (chyba nieco przeszacowany), donosy, sport, rozrywka, kultura i potworny kres wszystkiego w maju 1945. Rzeczowo, acz nie bez emocji. Obiektywnie, choć czasem można by się spierać. Książkę Moorhouse’a bez wątpienia można umieścić na tej samej półce, co „Historia społeczna III Rzeszy” R. Grunbergera, „Berlin 1945. Upadek” A. Beevora. Fascynujący portret społeczności stolicy mocarstwa, stopniowo obracającej się w gruzy. Portret społeczności – w swej masie – kierującej się instynktem samozachowawczym, lękami, konformizmem, strachem. Ludzkiej.
Roger Moorhouse, Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie, tłum. Jan Wąsiński, Znak, Kraków 2011, str. 536
Jarosław Kolasiński