Do tak zwanej mądrości ludowej trudno mieć dziś zaufanie – dowodem porzekadło „czego Jaś się nie nauczy, Jan nie będzie umiał”. Bo przecież w naszych przyspieszonych i płynnych czasach dorosły człowiek nierzadko skazany jest na nieustanne szkolenia, kursy, doradców i trenerów. Wyniesiona ze szkół wiedza szybko okazuje się przestarzała, niewystarczająca albo niemodna. Bo nie łudźmy się, naszą pracą (nie mówiąc już o innych aspektach naszego życia) rządzi nie tylko wewnętrzna logika, wydajność i skuteczność, lecz także błyskawicznie zmieniający się obyczaj, czyli moda.
Dlatego rynek nauk i porad, przesycony już szkoleniami praktycznymi, służącymi – przynajmniej w teorii – konkretnym celom (opanowaniu nowych programów komputerowych, szlifowaniu języków, planowaniu strategii i taktyk, zarządzaniu, podnoszeniu i poprawianiu), czy też rozwojowi fizycznemu, relaksowi i rozrywce (bo jak wiemy z kursów BHP – osoba niewypoczęta i niezrelaksowana funkcjonuje marnie i może wylądować w szpitalu na ostrym dyżurze lub w zakładzie psychiatrycznym, więc opłaca się wykupić pracownikom karnet na basen lub zorganizować zajęcia z pilatesu), zwrócił się też ku wiedzy subtelniejszej.
Wygląda na to, że coraz częściej chcemy uczyć się rzeczy, które bezpośrednio nie przyczyniają się do podniesienia kompetencji w pracy czy zdobycia nowego zawodu. Nie chodzi nam też tylko o to, żeby ładniej wyglądać, czy lepiej się czuć. Asystentki po godzinach biegają na kursy kreatywnego pisania lub warsztaty twórczego myślenia, coraz większą popularnością cieszy się kuratorskie oprowadzanie po wystawach (i korzystają z tego nie tylko ambitni licealiści), nieszykownie jest traktować jogę tylko jako rodzaj gimnastyki.
Popyt na nietypową wiedzę czy poradę zauważyli artyści. Powstają projekty, w których przewrotnie wykorzystuje się tę tendencję. Karolina Breguła z łódzkiej szkoły filmowej stworzyła Biuro Tłumaczeń Sztuki. Jest to – jak wyjaśnia autorka – „internetowa agencja zajmująca się interpretowaniem sztuki na zamówienie. Może się do niej zwrócić każdy, kto ma problem ze zrozumieniem dzieła sztuki”. Kilka lat wcześniej, w 2005 roku, międzynarodowa akademia sztuki Mobile Academy we współpracy z teatrem TR Warszawa zorganizowała „Czarny Rynek Użytecznej Wiedzy i Niewiedzy”. Widz mógł porozmawiać z którymś ze stu ekspertów (pisarzy i profesorek, fotografów i filozofek, poetów, krytyczek sztuki…) – płacąc za to symboliczne 2 złote.
Owa niepraktyczna (czyli poniekąd luksusowa) wiedza sprzedawana jest pod hasłem „rozwoju osobistego”. Na jednej z internetowych stron zachęcających do kolejnych rozwijających szkoleń czytamy: „Rozwój osobisty to jedna z kluczowych dla nas rzeczy, dlatego powinniśmy o niego nieustannie dbać. W dzisiejszych czasach każdy z nas chce nadążyć za innymi, dlatego wciąż się uczymy, nabywając różne umiejętności. Pracodawcy i otoczenie wymagają od nas, aby być wciąż na topie, czyli posiadać najnowsze gadżety, informacje i szkolenia”. Uważajmy więc, by ten nieco tajemniczy „rozwój osobisty” nie stał się kolejnym punktem do wpisania w CV w rubryce „skills”, czyli aby nie zamienił się w swoją własną karykaturę.
W nowy szkoleniowo-doradczy trend wpisuje się pomysł niektórych niemieckich filozofów, do których, jak do psychologów czy psychoanalityków, można zapisać się na (płatną) wizytę. Bo też, skoro uważamy, że specjalista może nam pomóc dowiedzieć się, jak działa nasza psychika i skąd biorą się nasze kłopoty z otoczeniem, to dlaczego, gdy targają nami wątpliwości dotyczące sensu życia czy problemów etycznych, mamy być zostawieni sami sobie? (pomóc może lektura Bertranda Russella, ale słowo pisane nie do każdego trafia)
Czego mógłby nauczyć nas przyspieszony kurs filozofii (gdybyśmy znaleźli czas między siłownią a japońskim dla początkujących)? Na przykład sensu słowa „autoteliczność”. Autoteliczny, czyli niczemu niesłużący, będący celem samym w sobie. I właśnie wiedza, choć bez przerwy i na różne sposoby się nią posługujemy, choć bywa inwestycją, z której czerpiemy zyski, przede wszystkim jest wartością samą w sobie.
Jeśli ktoś proponuje zajęcia kończące się dyplomem potwierdzającym, że jesteśmy „osobiście rozwinięci” – nie dajmy się nabić w lejdejską butelkę. Innymi słowy, drodzy kursanci – nie wszystko jest po to, żeby się opłacało. I choć za wszystko można wziąć pieniądze – nie wszystko jest na sprzedaż. Tę myśl znajdziemy już zresztą w zasobach pochopnie przeze mnie na początku zlekceważonej mądrości ludowej…
Anastazja Dwulit
Ilustrowała Ewa Henry