Rozmowa z Janem Gryką, współzałożycielem i współprowadzącym słynną lubelską autorską Galerię Białą, o sztuce i jej symulakrach, promocji obiecujących artystów z lubelskiego środowiska artystycznego i ekonomicznych oraz rynkowych aspektach prowadzenia galerii – A.D. 2012.
Inka Walkowiak: Wiele dziś podróżujemy po świecie, poznajemy go, jednak do muzeów czy galerii nie zaglądamy równie często jak na, powiedzmy, plaże. Dzieła sztuki znamy głównie z kopii, ze zdjęć. Tylko część osób interesujących się sztuką może powiedzieć: obrazy Rubensa widziałem w galerii w Dreźnie, a Monę Lisę w paryskim Luwrze, większość z nas jednak nie ogląda dzieł sztuki w oryginale.
Jan Gryka: Świat w znacznej już części stał się reprodukcją i medialnym przekazem. Trzeba przyjąć to do wiadomości i robić swoje, w dziedzinie sztuki również. Przeglądanie wirtualnych zbiorów, np. muzealnych, jest złudne, nieprawdziwe – to „symulakry”. Gdyby się dało zastąpić wystawy prezentacjami w internecie, to pewnie już by tak zostało (w końcu to nieporównywalnie mniejsze koszty).
W Polsce dopiero teraz zaczynamy budować pierwsze muzea sztuki współczesnej. O kilkadziesiąt lat za późno, ale wirtualna rzeczywistość niczego nam nie zastąpi. Może znacząco pomagać w bardzo wielu sferach, a szczególnie w ogólnym rozwoju, ale zbiory wirtualne to jedynie dokumentacja zbiorów realnych, i na razie to się nie zmieni.
Robert Kuśmirowski, jeszcze będąc studentem uznał, że jest „coś na rzeczy” w kopiowaniu świata i w 2001 roku wykonał kopie obiegowych dokumentów: dowodu wpłaty, metki z ceną, biletu MPK, karty egzaminacyjnej itd. Rysunki te uzyskały nazwę „rysumentów”, jako połączenia rysunku z dokumentem. W 2002 roku, idąc tym samym tropem, wykonał kopię towarowego wagonu stojącego na jakiejś bocznicy. Była to jego debiutancka wystawa w Galerii Białej w Lublinie. Z dzisiejszej perspektywy widać, że to, co początkowo wyzwalało u wielu zaledwie uśmiech politowania, okazało się dużym sukcesem ponadregionalnym i formą języka, która już uzyskała kapitalne znaczenie w sztuce; zaś Robert Kuśmirowski funkcjonuje na równi z artystami o randze światowej. Na wystawie w Hamburger Bahnhof w 2010 roku, w największej ekspozycyjnej przestrzeni, obok koła rowerowego Marcela Duchampa, znalazł się WAGON Roberta. Znalezienie się w takim miejscu i w takim towarzystwie, przynajmniej z pozycji lubelskich, często się nie zdarza. Być może do tej pory się jeszcze nie zdarzyło!
Czy na sztuce można zarobić?
W Warszawie w tej chwili jest kilkanaście komercyjnych galerii i, z tego co wiem, funkcjonują w miarę normalnie. Oczywiście, działają na rynku światowym, bo ten regionalny jest ciągle w powijakach. Funkcjonujące od kilku lat w Polsce regionalne towarzystwa Zachęty raczej popsuły tenże rynek, niż go rozwinęły, a ceny prac „są z nieba”. Dzieła zakupione przez Zachęty nie wracają na rynek, więc ich wartość nie jest weryfikowana.
Sądzę, że w Lublinie mogłyby powstać co najmniej dwie nowe komercyjne galerie, które miałyby co robić. Jednak dopóki dojazd do Warszawy będzie koszmarem i zanim nie powstanie tu lotnisko, nie ma to najmniejszego sensu. Tego rodzaju galerie nie mogą być regionalne, one muszą być od razu globalne. Dlatego większość z nich mieści się w Warszawie.
Galeria Biała nie zajmuje się sztuką komercyjną. Oprócz artystów znanych, mają tu szansę zaistnienia twórcy u progu swej działalności. Jakie są założenia programowe Galerii? Ciągłe poszukiwanie sztuki odbiegającej od tradycyjnych standardów?
Od zawsze chcieliśmy się zajmować sztuką na poziomie jej idei. To jest miejsce, gdzie powstaje nowy byt, nowy język, który może się przerodzić w wartość, i to wartość dla sztuki. Dopiero ten moment zaistnienia czegoś ważnego, nowej artystycznej wartości, daje jakąkolwiek szansę na pojawienie się na rynku sztuki. Kilku naszych artystów (Tarasewicz, Kuśmirowski, Tarkawian) udało się w ten sposób wylansować, choć nie jest to wyłącznie nasza bezpośrednia zasługa; to zwykle jest splot bardzo różnych okoliczności, w dodatku każdy przypadek jest inny. Wszystkie realizacje wymienionych artystów w Galerii Białej, to wystawy niekomercyjne właśnie. Na artystę formatu Roberta Kuśmirowskiego czekaliśmy 20 lat, i to nie było bierne czekanie, ale raczej pot i łzy. Jego prace stały się dziełami sztuki i znajdują się w różnych kolekcjach. Zostały sprzedane za normalne pieniądze, co pozwala mu funkcjonować jako artyście. Zaś ranga jego sztuki sprawia, że otrzymuje on propozycje na realizacje ogromnych przedsięwzięć, których koszty pokrywają organizatorzy. Tego rodzaju szansę ma niewielu.
Dwie ważne i głośne realizacje artystyczne: Leona Tarasewicza i Mariusza Tarkawiana zniknęły ze ścian galerii wskutek remontów. Co straciliśmy jako odbiorcy sztuki?
Realizację malarską Tarasewicza, słynne „paski”, pokrywa biała gładź tynkowa. Z całego dzieła została tylko dokumentacja fotograficzna. „Kolokwium z historii sztuki i cywilizacji” Tarkawiana było fenomenalnym zjawiskiem (którego nikt nie odrestauruje, bo to byłby kompletny absurd!). Sądzę, że dla zwiedzających było to wyjątkowe doświadczenie. Wiele osób przebywało na tym korytarzu przez wiele godzin, co uznawaliśmy za fenomen tej realizacji. Nie zrozumie się jej, jedynie oglądając reprodukcje z korytarza w katalogu, na stronach Netkultury albo Galerii Białej. To niestety jest tylko surogat, „symulakra”, czyli kiepska reprodukcja. Z mojej perspektywy, Tarkawian za taką realizację powinien żyć dostatnio.
Proszę przekonać nieprzekonanych, że zatrzymanie w Lublinie takich twórców jak Tarkawian czy Kuśmirowski jest dla miasta ważne.
Tam gdzie przebywają wolni artyści, tam jest autentyczny rozwój i poczucie wolności, lecz jeśli miasto nie potrafi na ich obecności skorzystać, to nie są oni tu potrzebni. Rangę zyskują wtedy animatorzy kultury masowej. Coś, co wiąże się ze sztuką wizualną, może być prezentowane w foyer, np. Filharmonii Lubelskiej lub w przyszłości w tym samym gmachu, czyli Centrum Spotkania Kultur (obecnie w Teatrze w Budowie). To miało być nowe Bilbao, przynajmniej takie skojarzenie lansowali sponsorzy konkursu. Teraz, po rozstrzygnięciu konkursu architektonicznego, można mieć poczucie, że nie będzie to Bilbao, tylko dom kultury! W tej chwili w tym budynku mieści się Filharmonia Lubelska, Teatr Muzyczny, Akademia Karate oraz wiele innych podmiotów… Centralny marmurowy korytarz będzie przeznaczony dla sztuk wizualnych: obrazy z rynku w Kazimierzu na sztalugach – miód, malina, koń i dziewczyna.
Co mogłoby, pana zdaniem, zmienić tę sytuację sztuki, czy też jej wystawiennictwa, na lepsze?
Jeżeli w kolekcjach w muzeum na Zamku nie ma żadnych przejawów aktualnej sztuki, a w przestrzeni publicznej żadnych tego rodzaju realizacji, zaś edukacja zakończyła się na Kossaku i reprodukcji „Słoneczników” Van Gogha w domu, to skąd ma się pojawić przekonanie, w sensie społecznym, że sztuka w ogóle jeszcze jest? Środki masowego przekazu głowy sobie tym nie zawracają. Lublin i inne polskie miasta zaklejone są komercyjną reklamą, a oglądając telewizję ma się wrażenie, że bloki reklamowe trwają dłużej niż programy. Nie jestem w żadnym razie przeciwnikiem reklamy, to jest mechanizm cywilizacji, taki jak każdy inny. Mam nadzieję, że i mechanizm związany ze sztuką kiedyś będzie też taki, jak każdy inny.
Natomiast w ostatnich latach niewątpliwie odrodził się głód kultury. Będzie on wzrastać, więc sądzę, że jest to ciągle dobry moment, aby brakujące elementy systemu wypełnić treścią.
Wróćmy do Galerii Białej. Kiedy prowadzenie Galerii było łatwiejsze, w poprzednim systemie czy obecnie?
Galeria powstała w 1985 roku jako galeria autorska w ówczesnym Lubelskim Domu Kultury. Założycielką była Anna Nawrot, która kieruje nią do tej pory. Ja uczestniczyłem w tym procesie od samego początku i przez 15 lat byłem wolontariuszem i sponsorem wernisaży, na które dodatkowo trzeba było gdzieś jeszcze dorobić. Przez prawie 20 lat galeria nie miała swojego budżetu, a wystawy robiliśmy na zasadzie wkładu pracy własnej. Uznajemy, że teraz jest normalnie. Chociaż kokosów z tego nie mamy! Wydajemy jednak katalogi, mamy możliwość realizacji wystaw i innych przedsięwzięć.
Jeszcze kilka lat temu pisaliśmy wnioski do samorządu, ministerstwa i fundacji, zdobywając pieniądze na poszczególne wydarzenia i publikacje. Dorobek wydawniczy, jaki zgromadziliśmy przez lata, to zasługa w znacznej mierze Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jednak nie zawsze udaje się ministerialne wsparcie uzyskać. Chcieliśmy zrobić lubelską część dużej imprezy ogólnopolskiej pod nazwą Polska Biennale. Miało w niej uczestniczyć kilkadziesiąt podmiotów z całej Polski, w tym samym czasie miały być otwierane wystawy w całym kraju. Wydawało się, że może to być ciekawa propozycja w skali nawet europejskiej. W oczach ministerialnych ekspertów nasz projekt nie uzyskał dobrej oceny.
W jednym z artykułów napisał pan o Białej: „mała galeria na krańcach Unii”.
W moim odczuciu Lublin jest w dalszym ciągu miastem prowincjonalnym, i to wcale nie w tym pozytywnym znaczeniu.
Kiedy zostałem w Lublinie po studiach, w 1983 roku, wydawało mi się, że jest to miasto dobre do życia i nasycone kulturowo. Odbywały się tutaj dość ważne wystawy związane ze sztuką współczesną. Niestety, przez następne kilkadziesiąt lat Lublin się nie zmieniał i coraz bardziej oddalał na wschód. Ostatnie lata, w związku ze staraniami o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, przyniosły lekkie ożywienie, ale też i rozczarowanie. Inwestycje w kulturę w innych miastach wcale nie są mniejsze, a rozwój cywilizacyjny Wrocławia, Poznania czy Gdańska chyba jest nieporównywalny. Myślę, że muzeum sztuki współczesnej z rozbudowanymi zbiorami, w tym realizacjami sztuki w publicznej przestrzeni miasta, byłoby dobrą współczesną ofertą turystyczną na wschód od Wisły.
A jednak ta „galeria na krańcach Unii” ma sporo sukcesów.
Już wspominałem, że jest to działalność, której efekty pojawiają się po latach. Działamy od 27 lat jako ta sama galeria, prowadzona przez tych samych ludzi. Wiele galerii tego typu, czyli autorskich, przestało istnieć. Wypracowane przez nas standardy, np. współpraca z młodymi artystami, obowiązują obecnie w skali ogólnopolskiej. Co ciekawe, Galeria Biała nie jest osobną placówką miejską, a małym działem w obecnym Centrum Kultury, natomiast na zewnątrz jesteśmy zazwyczaj traktowani jako instytucja. W rankingach (np. „Polityki”) Galeria Biała pojawia się w tej samej grupie, co Zachęta, Zamek Ujazdowski czy Bunkier Sztuki, i to w pierwszej dziesiątce! A biorąc pod uwagę realne parametry, to my nie mamy właściwie nic, oprócz działalności, co można by porównywać z tamtymi instytucjami.
Galeria Biała powstała w momencie największej świetności lubelskiego BWA, prowadzonego przez Andrzeja Mroczka, które wówczas posiadało trzy galerie: Starą, Grodzką i Labirynt, kilkaset metrów powierzchni wystawienniczej, ogromny budżet i kilkunastu pracowników. Mieliśmy szczęście, że na pierwszą wystawę w Białej „trafiliśmy” Leona Tarasewicza. Chyba to zaważyło na realnej różnicy programowej [pomiędzy trzema galeriami w ramach BWA – red.], która już w latach 90. była czytelna. A później, we wspomnianych rankingach „Polityki”, z Lublina pojawiała się już tylko Biała. Nieco później Tarasewicz i Kuśmirowski otrzymali Paszporty Polityki.
Jakie konkretne działania wpływają na znaczenie Galerii Białej na polu kulturalnym miasta?
W poprzedniej siedzibie galerii, kiedy pracowaliśmy razem ze wszystkimi działami Centrum Kultury, mieliśmy bardzo dobre statystyki dotyczące publiczności: od kilkunastu do kilkudziesięciu osób dziennie, a na wernisażach – kilkadziesiąt osób. Obecnie te statystyki są nieco niższe, gdyż w obecnej (przejściowej) siedzibie nie ma ani kawiarni, ani teatrów, ani niczego innego. Z tego też powodu uruchomiliśmy Podwórko Sztuki, które jako projekt zewnętrzny w miesiącach letnich przyciąga sporo osób, również turystów. Organizujemy też spotkania, pokazy czy nawet koncerty, aby te statystyki odzyskać.
Młode Forum Sztuki jest programem dedykowanym i podstawową jego intencją była chęć budowania własnego środowiska artystycznego. Tak wielkie miasto jak Lublin taką możliwość mieć powinno i artyści wizualni powinni tu się rodzić, i tu funkcjonować. Powołując w 1997 roku Młode Forum Sztuki Galerii Białej chciałem, aby była jeszcze jakaś zewnętrzna możliwość dla studentów doświadczenia tego, co się aktualnie dzieje w sztuce, i to nieakademickiej. Jako program warsztatowy i wystawienniczy dla studentów Wydziału Artystycznego UMCS funkcjonuje do tej pory. To w jego ramach debiutowali Robert Kuśmirowski, Mariusz Tarkawian, Eliza Galey, Michał Stachyra, Paulina Sadowska i wielu innych. Natomiast Galeria Biała, Młode Forum wraz najnowszą naszą realizacją, czyli Podwórkiem Sztuki, w całości stanowią ofertę publiczną dotyczącą sztuki współczesnej. Obsługujemy wszelkie grupy, od przedszkolaków po seniorów z Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
Szefowa Galerii Białej, Anna Nawrot, marzy, by raz w roku robić w Lublinie wielką wystawę zbiorową, pan chciałby stworzyć kolekcję sztuki nowoczesnej. Czy to realne pragnienia?
W 2013 roku wracamy do nowego Centrum po remoncie, zobaczymy co nas tam czeka. Możemy wszak mieć drastycznie mniej możliwości niż tutaj i marzenia prysną jak bańka mydlana. Zobaczymy.
Kilka lat temu byliśmy z Anią współzałożycielami Lubelskiego Towarzystwa Sztuk Pięknych Zachęta (dzięki dotacji Janusza Palikota), a w dodatku dość aktywnie próbowaliśmy budować kolekcję nowej, aktualnej sztuki. W jakimś momencie okazało się, że w naszym lokalnym środowisku ujawniły się bardzo wyraźne różnice programowe. W efekcie – w lokalnych gazetach pojawiły się teksty o „możliwości dominacji artystów z Galerii Białej w zbiorach”. Napisałem tekst programowy dotyczący zbiorów oraz kilku pomysłów, które w tej chwili gdzieś są nawet realizowane – ale nie przez nas.
Wszystko, co wypracowaliśmy w Galerii Białej, nigdy nie zależało od pieniędzy albo układów. Zawsze robiliśmy to, co nam się wydawało słuszne i to jest jedyny prawdziwy motyw. Natomiast nasz system wydawania pieniędzy jest taki, że koszt wystaw czy wydawnictw, w porównaniu np. z warszawskimi, jest nieporównywalnie niższy.
Rozmawiała Inka Walkowiak, marzec 2012 r.
/na zdjęciu u góry: prace Leona Tarasewicza/