Pogoda była łaskawa, łopata do odśnieżania ciągle czuwa w gotowości, a i słoneczko pomimo pędzącej w pobliżu asteroidy potrafi ogrzać. W tej atmosferze nachodzą człowieka rozmyślania, prawie jak gazdę z Poronina, który jak miał czas, to siedział i rozmyślał*. W moim przypadku jednak rozmyślania nie nachodzą, a są wręcz narzucane; przez telewizję, radio, prasę itp.
Mieliśmy grypy: ptasią, świńską i parę innych zagrażających dopiero, a teraz mamy od pewnego czasu grecki kryzys. Poddajmy się więc rozważaniom; na południe od nas leży od tysięcy lat piękny kraj. Ponad półtora tysiąca lat temu był nam geograficznie bliższy, ale potem powędrowaliśmy w nasze lasy na północ i mamy dalej. Kraj ten, ongiś zwany Helladą, a po naszemu Grecją, można było do niedawna uznać za krainę szczęśliwą i bogatą. Piękny klimat, wyspy omywane przez ciepłe morza, góry, mnóstwo zabytków świadczących o kulturze i sympatyczni mieszkańcy, znani nam już z czasów szkolnych (kiedy to obowiązkowa była lektura „Mity greckie”), chociażby z poszukiwania złotego runa. Czy to runo w końcu znaleźli, czy nie, już nie pamiętam, ale ponieważ było to tak dawno, to nawet jeżeli już znaleźli, to je skonsumowali i czas, aby poszukać nowego.
I nagle, w drugiej połowie XX wieku, runo znalazło się samo, pod nazwą Unia Europejska z przydatkiem zwanym euro. Wystarczyło podpisać jakieś wymagane kwity na szczeblu rządowym i złoty deszcz spłynął z niebios. Wypasione fury zegnały z dróg poczciwe osiołki, urzędnicy zaczęli przybierać na wadze (exemplum min. finansów), greccy panowie częściej pląsali wzorem ziomka Zorby na plażach i było dobrze. Aż raptem podniósł się lament w kawałku Europy o greckim kryzysie, lament który dociera aż do nas, na jej przedmurze.
Co się stało? Czyżby goniec spod Maratonu nie dobiegł? Czy może trzęsienie ziemi było silniejsze niż zwykle, lub też fala, która zmyła króla Minosa, okazała się większa?
Otóż chyba nic z tych rzeczy. Grecy po prostu nie chcą brać dalszych kredytów, bo jest im dobrze.
W takim razie należy spojrzeć pryncypialnie na sytuację z pozycji Polaka i rozejrzeć się dookoła, aby wyjaśnić w czym rzecz.
I co widać, i co słychać?
Świątynia na Akropolu jak stała, tak stoi. Sady oliwkowe, od setek lat ciągle te same, mają się dobrze, winnice takoż, a wycieczki z Polski jak jeździły na Kretę, Korfu i kontynent, tak jeżdżą, tanio i ku zadowoleniu ich uczestników.
Nie słychać również, aby ambasadzie greckiej na ulicy Jana Chryzostoma Paska w Warszawie odcięto prąd z racji niepłacenia rachunków lub wymówiono budynek. Ciekawe, jak liczna jest jeszcze rzesza nas, turystów z lat 70. i 80. XX wieku, odbierających w tym miejscu paszporty z wizą, które określonego dnia o określonej godzinie bez zbędnych ceregieli biurokratycznych były wyrzucane przez ażurową bramę na ulicę i każdy mógł sobie swój paszport (zaopatrzony już w wizę!) odnaleźć. Na greckiej granicy celnicy uprzejmi, życzliwi, malownicza zmiana warty i jazda bez policyjnych szykan po radość i zdrowie.
Potem: musaka, suflaki, metaxa, ouzo oraz drachma – pieniądz o wielowiekowej tradycji, na który się wymieniało wygrzebane skądś dolary lub marki, chociaż nam, polskim turystom, nieobcy był również handel wymienny. Żona piszącego do dziś nosi piękny pierścionek wymieniony w Salonikach u jubilera za solidną wiertarkę produkcji Celmy. Nikt chyba też nie zliczył tysięcy błamów z norek, nabytych w drodze wymiany. Nie było słychać, aby jakiegoś polskiego turystę okradziono, oszukano, czy pobiła policja.
Nie należy też zapomnieć o tysiącach Polaków przyjętych gościnnie przez Grecję w okresie stanu wojennego i innych tysiącach, którzy znaleźli pracę na plantacjach pomidorów na Peloponezie, czy też przy innych zajęciach. O obozach pracy się nie słyszało. W kraju sympatycznie od dziesięcioleci brzmią piosenki Greczynki Eleni.
Po tych dygresjach wróćmy do wątku głównego, czyli greckiego kryzysu. Nagle w Eurolandzie zobaczono, że Grek lubi pić kawę, łuskać pestki słonecznika, pograć w domino, a nie za bardzo pracować.
Po co ma pracować, jak jest syty, jest mu ciepło, rodzinnie, jest w swoim wolnym kraju, a w dodatku sypie się złoty deszcz w postaci jakiegoś euro?
Od ponad tysiąca lat w naszej kulturze opartej o naukę chrześcijańską dominuje nakaz „módl się i pracuj” – a może Grekom starczy tylko pierwsza część tego nakazu, aby było im dobrze, tym bardziej, że mnisi na Meteorach trzymają się mocno i być może w ich imieniu zanoszą skuteczne modły pod odpowiedni adres z wysokości swoich eremów.
Tak więc, kończąc te rozmyślania, pragnę zamknąć je apelem:
Starsi Bracia w Kulturze, Grecy, trzymajcie się mocno – Polacy są z wami.
——-
* Pamięci śp. Jana Ustupskiego „Kominka” z Poronina.
Leszek Ogończyk-Mąkowski
Ilustr. Daniela Ogończyk-Mąkowska