rozmowa ze szwedzkim pisarzem Monsem Kallentoftem, autorem wydawanego przez Rebis cyklu powieści kryminalnych (do tej pory ukazały się Ofiara w środku zimy oraz Śmierć letnią porą)
Jarosław Kolasiński: Wprawdzie zbrodnia to temat arcypoważny, pozwolę sobie jednak rozpocząć od pytania mniej serio…
Mons Kallentoft: Nie mam nic przeciwko temu.
Świetnie. Najpierw byli Wikingowie, potem Gustaw II Adolf – Lew Północy, Karol Gustaw i na dokładkę Karol XII. Dzięki Astrid Lindgren i Tove Jansson stosunki Skandynawii z resztą kontynentu unormowały się. Obecnie jednak znów mamy do czynienia z inwazją. Spotkałem się w polskiej prasie z taką oceną sytuacji: „Mroczne drakkary skandynawskiej powieści kryminalnej przybiły do naszych brzegów”. Można odnieść wrażenie, że co jakiś czas lubicie postraszyć resztę kontynentu.
W rozmaitych dziedzinach zawsze potrafiliśmy zaoferować coś reszcie Europy, świata. Tym razem nasza inwazja ma czysto pokojowy charakter…
…a napadnięci są wyraźnie zadowoleni z pojawienia się najeźdźców.
O, tak. Mam wrażenie, że to w Europie dość rozpowszechniona postawa.
„Nie ma nic gorszego, niż kryminał z pretensjami do bycia czymś więcej”. Są jednak tacy, którzy dowodzą, że zagadka, zagadką – najważniejsze w kryminale jest to, co oprócz niej.
Prawda – moim zdaniem – leży gdzieś pomiędzy tymi stanowiskami, gdzieś pośrodku. Gdybym jednak koniecznie musiał wybierać, decydować, to skłaniałbym się ku temu drugiemu stanowisku. Pretensjonalność? Moim zdaniem zawsze, kiedy autor stara się napisać książkę i chce, by ją uznano za literaturę tę lepszą, to zawsze może spotkać się z zarzutem, że jest pretensjonalny, że napisał pretensjonalną książkę. Pisać tak, by taki zarzut był bezzasadny – to spore wyzwanie. Mnie to odpowiada. Nie dzieliłbym też prozy na kryminalną i „niekryminalną”, ale na dobrą i złą. Warto zwrócić uwagę, że filmowcy w ogóle zarzucili dywagacje, czy kryminał może być dziełem z górnej półki, czy też nie. Obecnie najlepsze obrazy to filmy kryminalne. Istnieją oczywiście zaprzysiężeni fani kryminału, stosujący w praktyce bardzo ścisłe rozgraniczenia. Uważam, że dobra proza zawsze się obroni. Bez względu na to, czy jest to literatura kryminalna, sensacyjna czy adresowana do dzieci.
„Myślę, że piszę lepiej od większości autorów powieści kryminalnych dzięki mojej literackiej kulturze”. Faktycznie tak pan uważa?
Nie powiedziałem tego. Owszem, taka opinia się w pewnym momencie pojawiła, ale nie ja jestem jej autorem. To któryś z krytyków doszedł do takiej konkluzji. Ja nigdy bym tak o sobie nie powiedział, choć niektórzy tak uważają. O co w tym chodzi? Większość skandynawskich autorów powieści kryminalnych pochodzi ze środowiska dziennikarskiego, swoją wiedzę o świecie czerpie tylko z tego zawodu. Ja wprawdzie również byłem dziennikarzem, ale też wykonywałem zawód copyrightera, dużo podróżowałem po świecie. Można powiedzieć, dotykałem różnych aspektów rzeczywistości, rozmaitych jej sfer i wiedzę o nich wykorzystuję w mojej prozie.
Nie miałem okazji przeczytać pańskich utworów wcześniejszych od kryminalnego cyklu o Malin Fors. Pojawiały się w nich wątki kryminalne?
Powieści te nie były utworami sensu stricte kryminalnymi, lecz pewne tego rodzaju wątki owszem, pojawiały się w nich. Pisałem o podróżach po świecie i skoro „wstępowałem” na przykład do kuchni różnych krajów, nacji, nie mogłem omijać ciemnych stron ich życia. Uważam to za naturalne.
Gdzie szukać przyczyn pańskiej decyzji o przejściu na „kryminalną stronę mocy”?
Wiele czynników o tym zadecydowało. Generalnie rzec można – był to naturalny rozwój wypadków. W Szwecji zaczęło powstawać coraz więcej dobrych, bardzo dobrych kryminałów, rozumie pan – wywiady, nagrody (śmiech). W pewnym momencie zorientowałem się, że książki kryminalne czytają wszyscy. Dziewięć milionów Szwedów! Miałem też już dość dziennikarstwa, copywrighterki i bez większych wahań posłuchałem mojego agenta, który poradził mi: „spróbuj napisać książkę kryminalną”. Interesowało mnie też, co z tego, co do tej pory wypełniało moje powieści, zdołam zawrzeć w powieści kryminalnej. Co jeszcze? Chciałem się utrzymywać z pisarstwa – jak widać, motywacji różnorakich było mnóstwo. Spróbowałem… i się udało.
Kryminały – jak pan podkreśla – czytają wszyscy, a inną literaturę niewielu. Pozostałe gatunki prozy zanikną?
Nie sądzę (śmiech). Ale muszę w tym miejscu zauważyć, że współczesna szwedzka proza kryminalna przejęła rolę literatury tradycyjnej, klasycznej – nazwijmy to. Mogę mówić na przykładzie mojego kraju: „literatura wysoka” w chwili obecnej skupia się na sobie samej, adresowana jest do niewielkich, bardziej zawężonych niż kiedyś kręgów czytelniczych. Tymczasem większość czytelników poszukujących dobrej literatury, dobrej opowieści znajduje ją w prozie kryminalnej, stojącej na wysokim poziomie. Mówię tu o czytelnikach, którzy poczuli się trochę opuszczeni przez autorów, gdy ci skupili się na sobie i swoich sprawach. Oczywiście, nie ma mowy o końcu tzw. zwykłej literatury. Ale w literaturze jest dziś jak w telewizji: mamy miliony kanałów. Do tego internet, gry komputerowe. Można i trzeba wybierać. Z literatury różnorakich gatunków trzeba wybrać tę swoją. Zawsze znajdą się tacy, którzy postawią na prozę bez wątku kryminalnego w roli głównej.
Podobnie jak pan, wielu twórców zaczyna dziś pisać prozę kryminalną, rezygnując z gatunków, którymi zajmowali się wcześniej. Kryminał na tym zjawisku z pewnością zyskuje.
Można tak powiedzieć. Ale Szwecja nie jest tu najlepszym przykładem, u nas już w przeszłości czołowi prozaicy nie stronili od kryminału.
Pozornie zmieniając temat – skandynawski model państwa, społeczeństwa był obiektem zazdrości wielu Europejczyków z innych krajów. W Europie Wschodniej zdawał się być wymarzoną „trzecią drogą” dla tych, którzy tutejszego „socjalizmu” mieli dość, a obawiali się kapitalizmu w mało przyjaznej zwykłym ludziom postaci. Tymczasem skandynawska rzeczywistość opisywana w tamtejszej prozie kryminalnej bardziej czasem przeraża niż amerykańska: bestialskie mordy, wyrafinowane tortury, gwałcenie, kazirodztwo, pedofilia. I jeszcze rasizm, sentymenty neonazistowskie… Na ile jest to – wynikający z praw rządzących gatunkiem literackim – wypaczony obraz rzeczywistości, a na ile prawda?
Podróżując po świecie zauważyłem, że praktycznie wszędzie obraz Szwecji, Skandynawii jest mocno zafałszowany. Powiedziałbym, że nie literatura kryminalna, ale właśnie ten wyidealizowany obraz naszej rzeczywistości to fikcja. Natomiast obraz uzyskiwany z lektury naszej prozy kryminalnej jest to, owszem, fikcja również, ale moim zdaniem wizja bliższa jednak rzeczywistości, niż to, co się o życiu u nas myśli, będąc daleko od naszych granic. Jesteśmy normalnym społeczeństwem, wcale nie tak różnym od innych europejskich, i mamy w związku z tym podobne, czasem wręcz te same problemy. Wbrew wielu opiniom mamy u nas brutalny kapitalizm. Co ważne – przez długie lata różniło nas od innych to, że w naszym społeczeństwie dominowała niechęć do tego, by o problemach rozmawiać. Szwedzi woleli nie poruszać trudnych tematów. Nie zmieniało to, bo i nie mogło zmienić faktu, że problemy istniały i rosły. Zwykły człowiek musiał się z nimi zmagać na co dzień. Rasizm i sprawa imigracji podskórnie pulsowały od wielu lat, ale przez tyle samo czasu żaden polityk nie ośmielił się o tym zająknąć. Z obawy przed piętnem rasisty. W efekcie kilka miesięcy temu wybory u nas wygrali populiści. Z uwagi na to wszystko twierdzę, że obraz Szwecji uzyskany poprzez lekturę choćby moich książek jest bliższy rzeczywistości od tego powszechnie panującego, wyidealizowanego.
Można zatem stwierdzić, że szwedzka literatura kryminalna wymiata spod dywanu to, co zamietli tam politycy? Pan się czuje „wymiataczem”?
Dobrze powiedziane. Tak. I czuję się takim wymiataczem, i nim jestem.
To dla pana misja, jak dla Stiega Larssona, czy to raczej „odruch obywatelski”?
Raczej to drugie. Kiedy pisałem pierwszą książkę, postanowiłem sobie: nie, nie będę tego robił. Nie chcę. Nie będę mieszał polityki z literaturą. Skończyłem książkę, oddałem ją wydawcy, a on na to: – O! Świetnie! Ma pan bardzo wyraziste opinie na tematy społeczne! Jakoś naturalnie się to stało bez żadnego z góry zamierzonego planu. Opisuję to, co widzę i efekt jest, jaki jest.
W Śmierci letnią porą pojawia się postać pewnego policjanta. Brudny Harry w porównaniu z nim to przedszkolanka. Koledzy z komisariatu, choć im się ów Ekenberg (ściślej – jego metody) nie podoba – nie protestują, nie próbują go powstrzymywać ani nawet nie komentują negatywnie jego poczynań. Ewentualnie w duchu. Sami by tak chcieli, ale się boją? Ekenberg wykonuje za nich czarną robotę, a że jest skuteczny, to przymykają oczy na jego metody?
We wszystkich moich książkach pytam o tzw. usprawiedliwioną przemoc. O jej akceptowalne granice. Ekenberg jest tego pytania ucieleśnieniem. Jaką przemoc jesteś skłonny usprawiedliwić, żeby zapobiec przemocy? To nie jest pytanie do Szwedów, ale do całego świata. Do Amerykanów, do wszystkich. Jak daleko można się posunąć? Kiedy, walcząc ze zbrodnią, sam stajesz się przestępcą? Koledzy Ekenberga, sami niestosujący przemocy na jego skalę, widzą jednak potrzebę takiego postępowania. Większość spytanych o to odpowie: tak, to jest właściwe, ale dokąd można dojść, jeśli się tego nie powstrzyma? Kiedy zostaje zamordowana mała dziewczynka, czy opłaca się wybić komuś zęby, żeby sprawcę powstrzymać? Tak. Gdyby to dotyczyło mojej córki, zrobiłbym to. Każdy tak powie. Jak więc daleko można się posunąć? Jest to ważny temat do koniecznej dyskusji. Ponieważ Szwecja jest krajem demokratycznym, od jakichś dwustu lat nie mieliśmy wojny, rewolucji, niezbyt znamy się na przemocy. Mamy problem z jej granicami, mamy problem z dyskusją na ten temat i utraciliśmy rozumienie przemocy. Są to dwie strony tej samej monety.
Społeczeństwo – nazwijmy je – socjalno-poprawnościowe niezbyt sobie radzi z przemocą w jej współczesnym wydaniu?
Tak. Jest to jakaś prawda. Gdzie jest granica między przemocą „dobrą” a „złą”? Gdyby pytać indywidualnie, prawie każdy powie, że przemoc w walce z przemocą to coś złego, ale gdy nagle ktoś taki znajdzie się w takiej sytuacji nie teoretycznie, a praktycznie, może zmienić zdanie. Poruszając te właśnie problemy, przy jednoczesnym stronieniu od jednoznacznych odpowiedzi na stawiane pytania, chcę pobudzić do refleksji odbiorców moich książek.
A czy nie uważa pan, że na taką refleksję jest już trochę późno?
Nigdy nie jest na nią za późno.
Chodzi mi o to, że pytania takie powinny być stawiane dużo wcześniej.
Jeśli tak postawić pytanie, to oczywiście muszę się zgodzić. Problem w tym, że panujący u nas klimat polityczny uniemożliwiał stawianie podobnych pytań. Istotnie, powinny paść dużo wcześniej. I faktu tego nie zmienia to, że nikt nie ma w tej kwestii idealnego pomysłu na rozwiązanie problemu. A są pewne obszary w Szwecji, gdzie policja nawet nie chce się pojawiać. Tego kiedyś nie było.
Dla polskiego czytelnika jest to problem z innej planety. Obawiam się jednak, że tylko dlatego, iż u nas nie ma tylu imigrantów. Chciałbym w tym miejscu wspomnieć pewną scenę z pańskiej książki. Główna bohaterka, komisarz policji, jedzie taksówką, której kierowca w pewnej chwili sugeruje, by imigrantów użyć jako paliwa w miejscowej fabryce, wtedy byłby z nich jakiś pożytek…
A to akurat scena z życia. Wiózł mnie kiedyś taksówkarz, który coś takiego powiedział. Są u nas w Linköping wielkie zakłady pewnej firmy, jechaliśmy w ich pobliżu i wtedy właśnie ten człowiek poczęstował mnie tą „refleksją”. Ja oczywiście nie zgadzam się z takim podejściem do sprawy i wyraźnie mu to powiedziałem. Ale problem imigrancki istnieje i nikt nie wie, co z tym zrobić. Skrajna prawica właśnie dlatego dochodzi do władzy, że wmawia ludziom, iż znalazła rozwiązanie – deportację. Tymczasem prawda jest taka, że nikt rozwiązania jeszcze nie znalazł. A powinniśmy coś wreszcie z tym zrobić, bo w końcu zwycięży nienawiść, która jest mi całkowicie obca. W tej kwestii mam bardzo wyraźne i zdecydowane poglądy.
Pan zareagował na rasistowskie zachowanie taksówkarza. W pana książce policjantka w pierwszej chwili chce postawić kierowcy zarzut „podburzania przeciw grupie”. Choć rezygnuje, to jednak w ogóle jej to do głowy przychodzi. U nas znalazłoby się wielu takich taksówkarzy, pasażer-policjant polski też by „zmilczał”, ale różnica polegałaby na tym, że nawet do głowy by mu nie przyszło, by rasista w gębie odpowiadał za to, co powiedział. Jeśli kiedyś dojdzie do podobnego jak do Szwecji napływu imigrantów do Polski, obawiam się, że nasze problemy również będą podobne, a może gorsze. Czy uważa pan, że warto u nas rozpocząć dyskusję, zanim problem nabrzmieje?
Tak. Zanim wybuchnie pożar trzeba być gotowym do gaszenia.
Wróćmy do Skandynawii: czy trudno być szwedzkim autorem kryminałów, rodakiem takich tuzów jak Larsson, Mankell? Czy to nie jest stresujące?
Nie, to pomaga. Jest zdecydowane łatwiej. O, proszę! Rebis, który jest wspaniałym wydawcą, chce publikować moje książki. Gdybym to ja miał być tym pierwszym, gdyby tamci nie przetarli szlaku z pewnością trudniej by mi było wydawać powieści. Również poza granicami Szwecji. A tymczasem wydają mnie w Wielkiej Brytanii (wydawca Stephena Kinga), drukują mnie w USA. Zainteresowane moją prozą są wielkie firmy wydawnicze. Podejrzewam, że gdybym był pierwszym szwedzkim autorem powieści kryminalnych, to nawet nie chcieliby ze mną rozmawiać. Pod względem artystycznym – tworzę swoją własną literaturę, a nie prozę moich kolegów poprzedników. Zawdzięczam im jednak bardzo wiele.
No tak. Czego by złego nie powiedzieć o stereotypach, to w tej kwestii jest pan po szwedzku pragmatyczny.
(śmiech) Na to wygląda.
Pańska Malin Fors walczy ze zbrodnią w Linköping. Dlaczego właśnie tam?
To moja rodzinna miejscowość. Skoro poprzednie moje książki dotyczyły całego świata, oprócz tej miejscowości, to naturalne, że akcja następnych musiała się toczyć właśnie w Linköping. W cyklu o Malin Fors powracam do miejsca swojego dzieciństwa, co ma swój dodatkowy urok dla mnie, jako pisarza. Linköping to poza tym taka Szwecja skondensowana w niewielkiej pigułce. Jest tam i wspaniały uniwersytet, i szpital, i wielki przemysł, i spora liczba imigrantów. Wokół piękna szwedzka przyroda. Wszystko to na dość ograniczonej przestrzeni i przez to Linköping doskonale się nadaje na miejsce akcji powieści kryminalnej. Jest też jeszcze jeden niezwykle ważny powód (śmiech) – większość miast i miasteczek Szwecji moi koledzy w swoich kryminałach już opisali…
…mieszkańców wymordowali …
(śmiech) Może nie tak wszystkich. W każdym razie Linköping było jeszcze wolne, „zająłem” je dopiero ja sam i bardzo mnie to cieszy.
Ale pan już tam, zdaje się, nie mieszka?
Nie. Dwadzieścia pięć lat temu przeprowadziłem się do Sztokholmu. Moi rodzice również.
Biorąc do ręki pańskie powieści obawiałem się spotkać Wallandera [główny bohater powieści kryminalnych H. Mankella – przyp. red.] w spódnicy… Tymczasem jego cechy „przefiltrowane” przez kobiecą osobowość zbudowały podobną, ale jakże inną postać. Autonomiczną.
Cóż… Malin przypomina przecież klasyczne postacie męskie z literatury kryminalnej: za dużo pije, ma problemy rodzinne, jest przepracowana, ucieka od rozwiązywania ważnych dylematów życiowych. Intrygowało mnie, co czytelnicy powiedzą, kiedy cechy takiego… Wallandera umieszczę w ciele młodej kobiety. I jeszcze coś… Zawsze interesowały mnie stereotypy: przed wyjazdem do Francji wszyscy mówią, że oni tam jedzą żaby, że się nie myją, Szwedzi to sami pragmatycy, poważni. Realnie zaś na pewnym poziomie, do pewnego stopnia ci ludzie potwierdzają te stereotypy. Krok dalej jednak jest już inaczej, ciekawiej. Podobnie moje postacie literackie: zachowują się zrazu stereotypowo, ale po to, by czytelnik mógł rozpoznać te „znajome” cechy i dobrze się z tym poczuć. Potem, z każdym kolejnym akapitem, ma do czynienia z postacią już przeczącą stereotypowi. Wspaniale jest otworzyć duszę czytelnika, a kiedy już jest otwarta – można tam wsączyć wszystkie realne, indywidualne cechy postaci. Inna rzecz, że powoływanie do życia bohaterów to podstawowa trudność w pisaniu powieści kryminalnej. Postaci jest zwykle wiele, ale nie dla wszystkich jest miejsce na kartach powieści. Należy więc je bardzo precyzyjnie konstruować, indywidualizować ich obecność w powieści, ponieważ rozległa prezentacja zbyt wielu postaci zbyt spowolni akcję, a w tym gatunku jest to dla autora zabieg samobójczy. Bez względu na to, jak się mają w stosunku do stereotypu.
Skoro o stereotypach mowa: partner Malin Fors, Zeke Martinsson, nienawidzi hokeja. Nie wstyd panu? Przecież każdy Szwed ten sport kocha.
Ale nie Zeke. Mało tego – jego syn zawodowo gra w hokeja i zanosi się, że zrobi wielką karierę – ironia losu (śmiech). Martinsson, jedyna osoba w mieście, która ma bzika na punkcie hokeja – nienawidzi go.
Może polubi w tomach następnych. W Polsce do tej pory wydano dwie pańskie powieści o Malin Fors. Ile ich jeszcze poznamy?
Wiem, że na pewno będzie pięć książek. „Po jednej na każdą porę roku”. W tomie piątym uwaga skupiona jest na pewnej kobiecie umieszczonej w szpitalu psychiatrycznym. Z każdą kolejną powieścią stawać się ona będzie coraz większą obsesją głównej bohaterki – Malin Fors. Piąty tom będzie opowiadał historię kobiety ze szpitala. Jej historię. Tajemnicę zła. A potem… Potem? To jeszcze nie wiem, co napiszę.
Ale cykl, o którym teraz rozmawiamy, nie będzie już kontynuowany?
Malin jako postać bardzo mi się podoba, ciężko się będzie rozstać. Może być różnie.
Dlaczego Malin Fors, a nie Sven, Gunnar, Björn Fors? Dlaczego policjantka, a nie policjant? Genderowa poprawność?
Odwrócę pytanie: a dlaczego nie kobieta? Mnie wydało o wiele bardziej interesujące główną bohaterką uczynić kobietę, a nie mężczyznę. Zresztą mocną stroną szwedzkiego społeczeństwa w porównaniu z innymi jest to, że u nas od wielu już lat panuje równość płci. Również w rządzie, we władzach lokalnych, w policji.
Mam rozumieć, że w ojczyźnie nikt pana nie pyta, dlaczego główna postać powieści jest kobietą?
Skądże. Zadaje mi się to pytanie. Ale pytający zwykle zainteresowani są tym, w jaki sposób mężczyzna może pisać z punktu widzenia kobiety. Ja nie widzę w tym niczego dziwnego, tym bardziej, że Szwedki z kolei często piszą o mężczyznach. Im jednak nigdy by nie zadano podobnego pytania (śmiech), ponieważ pytający dziennikarz „awansowałby” na szowinistę.
W takim razie to dla mnie lepiej, że rozmawiamy we Wrocławiu, a pan jest mężczyzną. Ciesząc się z obu tych faktów – dziękuję panu za rozmowę.
rozmawiał Jarosław Kolasiński
tłumaczył Jarosław Rybski
Rozmowa przeprowadzona dla portalu Netkultura.pl i dla magazynu Business&Beauty
Wrocław, 29.11.2010