Kierowcy zajeżdżający na stacje benzynowe na widok rosnących cen paliwa łapią się za głowy i pytają: kiedy wreszcie ceny spadną? Niestety, najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi: tanio to już było, a do rosnących cen lepiej zacząć się przyzwyczajać. Jak wpłynie to na trendy w branży turystycznej?
Na wysokie ceny ropy pracuje szereg czynników. Pierwszym z nich i najszerzej dyskutowanym jest „premia strachu”, związana z rosnącymi obawami przed konfliktem zbrojnym pomiędzy wspieranym przez USA Izraelem, a rozwijającym program atomowy Iranem. Prawdopodobieństwo wybuchu wojny jest wciąż niewielkie, lecz cały czas narasta i nic nie wskazuje na to, żeby ta „premia za ryzyko” w cenach ropy miała w najbliższej przyszłości zniknąć.
Kolejną przyczyną wzrostu cen ropy jest prowadzona przez rządy polityka drukowania pieniędzy i utrzymywania sztucznie niskich stóp procentowych. Trafiające na rynek pieniądze nie tylko nakręcają inflację, ale są też inwestowane w dobra trwałe, takie jak ropa czy żywność – podbijając ich ceny.
Dekada drożejącej ropy
Premia za ryzyko i spekulacje na rynku ropy to jednak nie cały obraz sytuacji. Do 2004 roku ceny ropy utrzymywały się poniżej 30 dolarów za baryłkę, jednak od tego czasu wytrwale rosną (z krótką przerwą na kryzys 2008–2009). Tak więc mamy do czynienia z trwającym od lat wzrostem cen, a nie ich chwilowym skokiem.
Kluczową przyczyną rosnących cen ropy jest fakt, że łatwe i tanie w eksploatacji złoża ropy to już przeszłość. Ponieważ wszystkie wielkie złoża ropy zostały znalezione już dawno temu (ostatnie wielkie regiony naftowe – Syberia Zachodnia, Alaska i Morze Północne – zostały odkryte w latach 60. XX wieku), musimy zadowalać się tym, co zostało odkryte już wcześniej, ale dotychczas było uznawane za niezbyt atrakcyjne w eksploatacji.
Zgodnie z zasadami opłacalności ekonomicznej, najpierw sięgamy po zasoby najłatwiejsze w eksploatacji – po duże i płytko położone złoża ropy wysokiej jakości. Kiedy już zostaną one wykorzystane, opracowywane są technologie umożliwiające wydobycie ze złóż droższych w eksploatacji – leżących na większej głębokości, mniejszych, pod dnem oceanu, w regionach politycznie niestabilnych, z ropą niższej jakości lub mniej atrakcyjnych z innych względów.
Kiedyś do wybudowania wieży wiertniczej trzeba było trochę drewna i metalu, a nagrodą była wielka ilość taniej ropy. Dziś potrzebujemy mnóstwo surowców i energii na samo znalezienie ropy, a jeszcze więcej na infrastrukturę do jej wydobycia.
Wiele mówi się o nowych odkryciach i technologiach, jednak to, gdzie sięgamy po ropę, samo w sobie stanowi ostrzeżenie. Obecnie odkrywana ropa znajduje się bowiem nie tylko w coraz mniejszych złożach, ale też w trudno dostępnych miejscach – a to oznacza ogromne koszty jej pozyskania, a zatem i wyższą cenę sprzedaży na rynku.
To, co może trafić na rynek, to droga ropa z Arktyki, spod dna oceanu, piasków roponośnych i innych trudnych w eksploatacji złóż. Przy niskich cenach ropy dostawy z tych źródeł w ogóle nie miałyby sensu ekonomicznego.
Cena zależy od równowagi pomiędzy podażą i popytem. Jak więc wyglądają ich prognozy?
Stagnacja podaży
Wydobycie ropy, pomimo rosnącego popytu w krajach rozwijających się i rekordowych cen w ostatnich latach, utrzymuje się na niezmienionym poziomie. To daje do myślenia, szczególnie, że cena ropy wzrosła w tym czasie kilkukrotnie. Dlaczego jednak wydobycie nie rośnie, skoro przecież co roku oddawane są do użytku nowe pola naftowe i inwestowane są setki miliardów dolarów?
Odpowiedź jest prosta: ponieważ zamykamy stare szyby naftowe na wyczerpanych złożach. Co roku, ze względu na starzenie i wyczerpywanie się złóż, tracimy 4-5% zainstalowanych mocy wydobywczych, co oznacza, że w ciągu 5 lat tracimy w ten sposób łączne wydobycie Arabii Saudyjskiej i Rosji. Mówiąc inaczej, aby utrzymać wydobycie ropy na tym samym poziomie, w ciągu 5 lat musimy oddawać do użytku nową Rosję i Arabię Saudyjską.
Trzeba pamiętać, że nie cała wydobyta ropa trafi do krajów importujących ropę – wiele zużyją u siebie same kraje naftowe. A są to kraje o szczególnie szybkim przyroście liczby ludności.
Warto pamiętać też, że im bogatszy kraj, tym więcej energii zużywają jego mieszkańcy.
Kraje naftowe bogacą się na eksporcie ropy, a ich mieszkańcy stają się coraz bogatsi – zużywają więc coraz więcej energii. I nie należy liczyć na to, że w tych krajach rosnące ceny ropy zduszą popyt. Mieszkańcy krajów naftowych niskie ceny benzyny uważają za swoje święte prawo. W Arabii Saudyjskiej zatankujesz za 30 groszy za litr, a w Caracas nawet za 5 groszy za litr. Im ropa jest droższa, tym kraj jest bogatszy i może przeznaczyć więcej pieniędzy na dotacje.
Przy kontynuacji obecnych trendów do połowy stulecia zarówno Arabia Saudyjska, jak i Rosja zostaną importerami ropy. Nie wiadomo tylko, od kogo miałyby ją importować.
Kiedy wyczerpywanie się złóż i niedobory ropy staną się ewidentne, kraje eksportujące ropę mogą uznać za celowe ograniczenie wydobycia i zachowanie ropy na później. Politykę taką prowadzą np. Norwegia czy Holandia (z eksploatacją złóż gazu), jednak rozpowszechnienie się tego podejścia w krajach naftowych może prowadzić do wstrząsu podażowego. Pierwsze sygnały już się pojawiają – w 2010 król Arabii Saudyjskiej Abdullah ogłosił, że „nakazał wstrzymanie poszukiwań nowych złóż ropy, tak, by choć część tego bogactwa pozostała dla naszych synów i następców”.
Nawet więc, jeśli wydobycie ropy na świecie nie spadnie, to jej ilość dostępna do kupienia na rynku przez importerów zmaleje.
Eksplozja popytu na ropę
Chiny i Indie właśnie wchodzą w okres masowej motoryzacji. Monitorująca rynek ropy EIA (statystyczne ramię departamentu energii USA), uważa, że w Chinach nastąpi umiarkowany wzrost popytu, a zużycie ropy z obecnych 9 mln baryłek dziennie wzrośnie do 10 mln w 2015 roku i 16 mln w 2030 roku. Jednak może to być zbyt zachowawczy scenariusz. Jeśli Chińczycy w miarę bogacenia się zmotoryzują się jak Japończycy (którzy motoryzowali się w okresie niskich cen ropy) lub nawet Koreańczycy (u których okres motoryzacji przypadał na okres wysokich cen ropy podczas kryzysów naftowych lat 70.), to tylko ten jeden kraj w ciągu dekady będzie potrzebować całego światowego eksportu ropy (obecnie na poziomie 45 mln baryłek dziennie).
Oczywiście, same Chiny nie wykupią całej wystawionej na sprzedaż ropy. Będą konkurować na rynku ropy z Indiami, USA, Japonią i innymi importerami – w tym z Europą.
Co to oznacza dla nas?
Nasz region jest w szczególnie trudnej sytuacji. Europejskie złoża są mocno przetrzebione, a import ropy już dziś kosztuje kraje UE prawie 1,5 mld dolarów dziennie. Polska importuje blisko 600 tysięcy baryłek ropy dziennie, w 90% z Rosji. Przy cenie 120 dolarów za baryłkę zakup ropy kosztuje nas już ponad 80 mld zł rocznie. To więcej, niż łączne wpływy budżetu państwa z tytułu PIT i CIT.
Inaczej mówiąc, już teraz na zakup puszczanej niezwłocznie z dymem ropy wysyłamy do Rosji prawie 1/3 całości wpływów budżetu państwa. Albo inaczej – czteroosobowa polska rodzina płaci za to 8 tysięcy złotych rocznie. Co więcej – podatki (co by nie mówić o efektywności ich wydawania i sensowności celów, na które są przeznaczane) to pieniądze krążące w naszej gospodarce, podczas gdy pieniądze wydane na zakup ropy opuszczają nasz kraj.
Podsumowując – obecny wzrost cen paliw nie jest chwilową anomalią, lecz efektem długoterminowego zderzenia stagnacji podaży z eksplozją popytu. W zasadzie jedyne, co może zbić ceny ropy, to głęboka i długotrwała światowa depresja gospodarcza (może ona zostać zresztą wywołana właśnie przez wzrost cen ropy, co wielokrotnie miało już miejsce).
XX-wieczna polityka w XXI wieku
Można oczywiście poprawić efektywność energetyczną, dokonać transformacji transportu i zmniejszyć uzależnienie od ropy. Jednak nie da się tego zrobić z dnia na dzień – wymaga to długoterminowych inwestycji w niskoenergetyczną infrastrukturę transportową. Dziś mamy jeszcze środki na podjęcie takich działań. Jeśli jednak będziemy czekać, aż ceny ropy wzrosną do 200 lub 300 dolarów za baryłkę, nie będzie nas już na to stać.
Nasz rząd, jak na razie, nie dostrzega tego, że świat się zmienił i wciąż prowadzi politykę rodem z XX wieku, kiedy zasoby były tanie i łatwo dostępne – według strategii rządowej „Polska 2030”, zamiast działać na rzecz ograniczenia importu, planujemy zwiększenie zużycia ropy o 30%. W najlepszym razie jest to skrajna beztroska, w najgorszym sposób na wysłanie naszych pieniędzy do kremlowskich oligarchów i gospodarcze samobójstwo.
Niezadowolonym ze wzrostu cen kierowcom na krótką metę pomogłoby obniżenie akcyzy, opłaty paliwowej i nałożonego na paliwo VAT-u. Efektem ubocznym spadku ceny paliwa byłoby jednak zniechęcenie kierowców do jego oszczędzania, a więc wzrost zużycia i importu.
W naszym własnym interesie powinniśmy podjąć szybkie działania w celu ograniczenia zużycia ropy (nawiązując złośliwie do strategii rządowej – o co najmniej 30% do 2030 roku).
Wpływ na turystykę
Wzrost cen ropy to wyższe ceny transportu, szczególnie lotniczego i przejazdów samochodami osobowymi. W mniejszym stopniu wzrost cen dotknie zelektryfikowane i bardziej energooszczędne środki transportu, takie jak kolej czy autokary.
Wyższe ceny ropy działają recesyjnie na gospodarkę. Szczególnie mocno dotknięte zostaną kraje będące importerami ropy. Postawieni w obliczu recesji ludzie oszczędzają i wydają tylko na to, co niezbędne – wypoczynek w czterogwiazdkowych hotelach w egzotycznych krajach zastąpią odpoczynkiem w kraju lub w pobliżu (albo w ogóle zrezygnują z odpoczynku i zastąpią go nadgodzinami w pracy). Ciężkie czasy czekają linie lotnicze i firmy turystyczne wyspecjalizowane w organizowaniu wczasów w dalekich krajach.
Wzrost cen ropy może skutkować też dalej sięgającymi konsekwencjami gospodarczo-politycznymi, które odbiją się na turystyce. Warto zwrócić uwagę, że ceny ropy i żywności idą w parze. Jedną z głównych przyczyn arabskiej wiosny były właśnie wysokie ceny żywności, wpychające w nędzę miliony ludzi. Utrzymujące się na rekordowo wysokim poziomie ceny ropy i żywności, szczególnie w przypadku ich dalszego wzrostu, mogą wywołać kolejną falę kryzysu żywnościowego i zamieszek na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Azji, w tym w wielu krajach będących celem wyjazdów turystycznych.
Kraje południa Europy balansują na krawędzi katastrofy finansowej. Ostatnie, czego potrzebują, to wysokie rachunki za ropę, które mogą wbić gwóźdź do trumny ich gospodarek. W Grecji już miały miejsce zamieszki i strajki skutkujące blokadą lotnisk, portów i komunikacji publicznej, a nawet dostępu do zabytków. Dalsza eskalacja tego trendu byłaby skrajnie destrukcyjna dla przemysłu turystycznego tych krajów. Jak dojdzie do palenia sklepów, banków i przemocy na ulicach, jeszcze bardziej odstraszy to turystów i ich (tak potrzebne Grecji i innym walczącym z dziurami budżetowymi krajom) pieniądze.
Wszystko to może spowodować, że preferencje urlopowiczów przesuną się w kierunku tańszego wypoczynku w Polsce i w sąsiednich krajach. Więcej osób wybierze wczasy pod gruszą, wyjazdy na narty, spływy kajakowe, lub po prostu odwiedziny u rodziny.
Marcin Popkiewicz
Analityk megatrendów; redaktor portalu ZiemiaNaRozdrozu.pl